chapter 2

3.5K 306 336
                                    

Maska z uśmiechem

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Maska z uśmiechem

     George wpatrywał się w chłopaka, który widać, że był również wyższy od niego. Jednak kim on był? Strażników wszystkich nie znał, ale ten na pewno nim nie był. Duża bluza w... tu nie mógł do końca powiedzieć jakim kolorze, ponieważ ten stał daleko i było ciemno. Wyglądała jednak na zieloną. Jak się tak przyglądał to dostrzegł, że ten nie wygląda zupełnie jak nikt kto chroni ich w wiosce. Raczej ubrany w coś wygodnego. Na plecach miał brązowy plecak, a przy pasku miejsce widocznie na swoją broń i potrzebne na szybko rzeczy. Na nogach zwyczajne buty, które widać, że są intensywnie używane.

     W pewnym momencie owy blondyn odwrócił się do bruneta przodem. Rozejrzał się i podszedł do niego, zaraz klękając przy nim i wyciągając coś z kieszeni. Brunet nie tyle co się przestraszył co po prostu odsunął się od niego bo go nie znał. Poszło mu to dość opornie, ponieważ noga jego ugrzęzła między kamieniami i można przyznać, że to zabolało. Chyba przez tą swoją panikę i nieuwagę udało mu się naruszyć kostkę.

— Nie ruszaj się. Jeśli ją za bardzo naruszyć to gwarantuje ci, że nie pochodzisz przez następnych kilka dni. — Powiedział przyjemnym dla ucha głosem, który to upewnił szatyna, że ten nie jest kolejnym z potworów. Do tego ta maska z uśmiechem, którą nosił na twarzy. O co tu chodziło?

— Kim ty jesteś? — Zapytał wykreślając plan ucieczki z listy swoich zamierzeń na szybko. Spojrzał na nieznajomego i teraz mógł zauważyć więcej. Chłopak miał na szyi ciemny szalik, który zasłaniał jego szyję. Do tego na sobie miał białą koszulkę, z lekka ubrudzoną chyba krwią tego potwora. Spodnie miał za to dobrze poprzecierane na lewym udzie i prawym kolanie. Na dłoniach miał dziwne czarne rękawiczki bez palców.

— Możesz poruszyć nogą? Będzie mi łatwiej zabrać ten kamień. — Wskazał na większy kamień blokujący w głównej mierze uwolnienie nogi bruneta. Wystarczały tylko wcisnąć między niego, a kostkę George'a wsunąć patyk by ten dał wystarczająco dużą szczelinę. Skoro więc nieznajomy w masce okazywał zainteresowanie pomocą to trzeba było to wykorzystać. — Rusz się, bo jest już ciemno. Może ich być tu więcej. Trudno będzie mi ci pomóc jeśli napotka nas jakiś szkielet, a co gorsza jeden z tych co eksplodują.

— Nie dam rady poruszyć nogą. Nie czuje jej. Do tego boli. — George próbował kilka razy, ale to na nic. Zamaskowany chłopak raczej tego nie przewidział, szybko wpadł jednak na bardziej ryzykowny pomysł. Zdjął czym prędzej plecak z pleców i zaczął w nim szukać czegoś. Brunet słyszał jak ten co i rusz cicho klnie pod nosem, a potem zobaczył jak wyjmuje z tego niewielkiego plecaka, równie nie wielki kilof.

— Zaufaj mi, że ci się nic nie stanie. Jeśli chcesz się przydać, to zrób szybko pochodnię. Jest tu za ciemno. — Podsunął mu nogą swój plecak. George nigdy tego nie robił. Nikt go nie uczył jak robić takie rzeczy. Od czego się zabrać? teraz dopiero zauważał ile ma niedociągnięć. — Nie mów, że nie wiesz jak zrobić pochodnię.

     George nic nie mówił. Odwrócił jedynie głowę i skupił ją na sakiewce, którą to trzymał na swoich kolanach. Kątem oka jednak zobaczył jak ten z kawałka sznurka, patyka i jeszcze czegoś ciemnego zrobił coś podobnego do pochodzi, a po chwili zapalił ją i wsadził w ziemię jeszcze rozglądając się na szybko. znowu wziął kilof i patrząc na kamień mierzył jak w niego uderzyć.

— Chyba nie myślisz żeby... Nie zgadzam się! Przecież zrobisz mi krzywdę! — Zaczął protestować, ale to nie zatrzymało go. Tyle, że wziął zamach i zaraz kamień pękł na pół, a noga chłopaka z wioski była uwolniona i bez większego szwanku. Swoją stroną, że już widoczna była opuchlizna na kostce oraz zaczerwienienie wokół miejsca, w którym dokładnie ugrzęzła noga.

— Takie to straszne? — Szybko schował narzędzie do swojego plecaka i zabrał mniejszy z odłamków do niego. Potem zamknął go i odwrócił się by zobaczyć jeszcze raz na nogę bruneta. Wyglądało to gorzej niż przewidywał, ale wiedział, że wystarczą dwa dni i będzie mógł wrócić do pełnej sprawności. — Daj rękę. Nie dojdziesz tam sam. No już, jakbym gryzł to już bym cię zjadł. Takich przyjemniaczków wciąga się na śniadanie.

— Dobra, dobra. Przełóżmy te żarty na później. — Odpowiedział wyciągając dłoń do nieznajomego, który pociągnął go w górę i objął jedną ręką w pasie. Tak pomógł mu ustać. To nie było trudne jeśli ciemnooki opierał się o niego. Bez dodatku ręki chłopaka w masce pewnie już dawno znowu przywitałby ziemię. — Dzięki. Nie powiedziałem tego wcześniej.

— Nie ma za co, ale na więcej razy pamiętaj by nie chodzić o tej godzinie nigdzie gdzie jest ciemno tak jak tu. — Szybko zabrał wcześniej zrobioną przez siebie pochodnię i zaraz ruszyli w stronę oświetlonej wioski. Nie było o jakieś niezwykle szybkie, a to ze względu na chłopaka, który ledwie kuśtykał obok przerośniętego blondyna. Ten za to kurczowo trzymał go w pasie oświetlając drogę pochodnią w drugiej ręce. — Co ty tu w ogóle robiłeś?

— Szedłem po napar dla rannych z wioski. Nie spodziewałem się, że to tak się skończy. Było jeszcze w miarę jasno jak tam przyszedłem. — Spojrzał w górę próbując dostrzec co mogłoby kryć się pod maską. Taka nagła ciekawość spowodowana małą ilością informacji. — Mogę wreszcie się dowiedzieć kim jesteś? Nie odpowiedziałeś mi w dalszym ciągu na to pytanie.

— Nie jest ważnym to kim jestem. Ciesz się, że żyjesz, bo mogłoby być z tobą nie za dobrze. — Blondyn był dość tajemniczy. Maska, brak, a raczej niechęć, do sprecyzowania kim jest. Tak jakby był jakąś zjawą co zaraz zniknie.

— Nie rozumiem skąd się to coś tu pojawiło. Nigdy... nigdy nie widziałem potwora, a nie raz chodziłem tutaj po zachodzie. — Westchnął nawet nie pojmując jak szybko dotarli do pierwszych bezpiecznie oświetlonych miejsc. George oparł się na chwilę przy jednym z drzew i spojrzał przed siebie z ulgą.

— Dotrzesz już dalej sam. Nikomu nie mów o tej sytuacji. Idź prosto tam gdzie masz iść. — Chłopak w masce znowu szukał czegoś w kieszeniach i rozglądał się. George uznał to za objaw strachu przed czymś, ale pewnie gdyby zapytał to nie uzyskałby odpowiedzi. Postanowił więc to przemilczeć i spróbować zrobić chociażby krok na przód. Kostka dawała jednak znać o swoim stanie. Brunet syknął z bólu kuląc się przy obolałej części swojego ciała.

— Gdzie masz ten napar? — Zapytał w końcu blondyn nie mogąc już za długo zostać przy obolałym chłopaku. Ten wskazał na małą sakiewkę, którą to miał teraz przy nodze. ten pochwycił ją i wyciągnął z niej jedną buteleczkę. Otworzył i podał brunetowi. — Nic ci się nie stanie. Weź mały łyk, zamknij ją i uciekaj.

     George bez chwili zwłoki wykonał to co polecił mu nieznajomy. W jednej chwili ból ustąpił, co było jak dla ciemnookiego cudem. Wstał i chciał jeszcze coś powiedzieć do blondyna, ale tego już nie było. Tak jakby wyparował, jakby nigdy go nie spotkał. Ten dzień już był za obfity w przeżycia. Najważniejsze co teraz musiał zrobić to dostarczyć napar do izby medycznej.

- faraway -

No dobra, bonus ode mnie xD
Miałam wstawić w sobotę dopiero, bo o tak mi się uwidzialo, ale macie dziś. W sobotę będzie 3 rozdział, a potem zobaczymy.

Ale! Nie o tym ja chciałam!
Piszę niby już jednego e-booka, ale idzie mi to dość mozolnie, a ci co są z Good night, sweetheart to Wiedzą, że robię to dla sorki od Polaka. Pomyślałam więc, że tamten projekt wyślę jej dopiero jak spodoba jej się jakaś moja praca.

Dlatego mam może dziwne pytanie:
Jesteście zainteresowani ewentualnym pdf'em z tej książki? XD

faraway || 𝗗𝗿𝗲𝗮𝗺𝗻𝗼𝘁𝗙𝗼𝘂𝗻𝗱Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz