chapter 4

2.9K 276 110
                                    

Na "ratunek" cz

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Na "ratunek" cz.1

     Kolejnych kilka dni nie działo się nic bardziej niepokojącego, a przynajmniej jeśli się działo to nikt o tym tak nie informował wszystkich mieszkańców. Co prawda co wieczora George zaglądał do izby medycznej by i tam pomóc z opatrywaniem ran strażników. Nie lubił tego zajęcia, ponieważ widok krwi nie był dla niego przyjemny, ale czuł powinność w tym. Dzielnie wtedy zaciskał zęby i mimo modlącego go widoku, pomagała potrzebującym tego.

     Przez te kilka dni także zagłębił się w sprawę, którą kiedyś wszyscy tak popierali. Przeczytał niemalże wszystkie listy swojego dziadka, z których robił dokładne notatki. Pierwszy raz przydał się mu dziennik, który kiedyś dostał od matki. Ta podarowała mu go z wiedzą, że ten kiedyś pewnie go wykorzysta. Nie wiedziała oczywiście wtedy jeszcze do czego, ale czy to źle? Ten wreszcie miał coś czym się interesował.

— Tam! Do bramy głównej! — Usłyszał pewnego dnia brunet, który to akurat pomagał na farmie niedaleko owej. Przy bramie głównej zazwyczaj przyjmowano kupców z innych osad lub dostawy regularnie zbieranych surowców. Tamtędy też często wyjeżdżał wóz z zaopatrzeniem dla górników lub drwali, którzy to całe dnie ciężko pracowali. Mieli zapewniony wtedy syty posiłek, a nie raz i pomoc medyczną. Dziś jednak panowało tam widoczne poruszenie z jakiegoś powodu.

— Trzymajcie go! Nie pozwólcie mu uciec. — Krzyki nabierały na siłę i zaraz z farmy było widać jak strażnicy męczą się z utrzymaniem jakiejś osoby, która to wierzgała się na wszystkie strony jak nieoswojony koń.

— Puszczacie mnie! — To był dość znajomy głos jak dla George'a. Zainteresowany nastolatek postanowił więc dokładnie sprawdzić co to za pojmanie i kogo oskarżają o kradzież. Tak jak stał, oczywiście wcześniej odłożywszy kosz, z chwastami, pobiegł w stronę pobliskiego składu drewna. Stosu pali ustawione poziomo na ziemi, tworzyły małe górki, za którymi można było się schować. Brunet nie chciał dać się zauważyć. Mógłby wtedy nic konsekwencje że strony własnego ojca, który to specjalnie odsuwał syna od wszystkiego co w jakiś sposób niebezpieczne.

— Jeszcze kłamiesz! Zabierzcie mu torbę i przeszukajcie ją. My już wiemy kim ty jesteś. — Odpowiedział naczelny strażnik, który to teraz miał wartę przy bramie. Było już po południu, więc to teraz był czas dostaw. Musiał uważnie patrzeć czy nikt nieproszony nie wchodzi do osady. Tego dnia akurat miał swego rodzaju szczęście i złapał takiego nieproszonego gościa.

     Brunet wychylił się tylko nieznacznie. Ciągła ciekawość kim jest osobą złapana prowadziła do tego, że nie mógł się powstrzymać. Na początku nic nie widział. Na placu było kilku strażników. Panował trochę chaos, bo co rusz było słychać krzyki by trzymać najwyraźniej jakiegoś chłopaka bądź mężczyznę. W jednym momencie było jednak można dostrzec coś więcej niż lśniące elementy zbroi. Na pałacu prócz kilku mężczyzn stał, a raczej kulił się, bo co rusz był szarpany w jedną, bądź drugą stronę, blond włosy i wysoki chłopak. George od razu rozpoznał w nim swojego obrońcę. Tylko co on tutaj robił i czemu wywołał taki hałas wokół siebie.

faraway || 𝗗𝗿𝗲𝗮𝗺𝗻𝗼𝘁𝗙𝗼𝘂𝗻𝗱Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz