To już koniec cz.2
— Dream? Gdzie my jesteśmy?
— Nie wiem, George.
Nieprzenikniona pustka. Z jednej strony tak znane, a z drugiej tak przerażająco tajemnicze i inne. Brak czucia w kończynach, tak jakby te nie istniały. To samo z podłożem i czymkolwiek w około. Nic, zupełne zero.
— Mrowi mnie w brzuchu. Czuję się jakby wszystko wewnątrz mnie latało. — Przełknął George próbując się dostać jak najbliżej głosu blondyna. — Gdzie jesteś?
— Nie wiem gdzie, ale słyszę twój głos. Postaraj się wyciągnąć dłonie przed siebie. Może się znajdziemy. — Odpowiedział, ale ciemność się nie zmieniała.
Oboje dłońmi zaczęli błądzić w około siebie robiąc niewielkie kroki. Odzyskiwali powoli czucie w kończynach, a oczy powoli przyzwyczajały się to tej czerni wdzierającego się do niech z każdej strony. Tak jakby zyskali super moce lub wyssali je wprost z tego co jest wokoło, bo nagle miną ten strach, który więził ich odwagę.
— Tu jesteś! — Zawołał brunet nagle wpadając na coś, a raczej kogoś. — Myślałem, że już cię nie znajdę.
— George'a? Do kogo ty mówisz?
— D-do ciebie... No chyba, że to nie jesteś ty...
Nawet w tej czerni było widać jedno - te błyszczące oczy czegoś co było tak wysokie jak drzewo, a może i wyższe. Do tego też nagły stłumiony skrzek lub cokolwiek to było. Jasnym było, że nie jest to przyjemne.
— Nie patrz w górę George. — upomniał go Dream, którego już niemal w pełni władna ręka sięgnęła w stronę pasa gdzie miał swoje sztylety. Oczy za to skupiły się na wychwyceniu sylwetki chłopaka, który okazał się być wcale nie tak daleko od niego. Pobiegł trochę na oślep, wyciągnął rękę przed sobie. Nie ważne czy wpadnie na George'a lub czy złapanie go za rękę. Ważne, że będą stali koło siebie i raczej nic nie powinno im się stać.
George'a był jednak na tyle odważny, że udało mu się chwycić broń zza pasa i wyciągnąć ją by móc w razie czego się obronić. Żadne z tych dźwięków jednak nie miało na razie sugerować ataku. Ta istota zniknęła, a śmiałkowie zaraz upadli na podłoże wreszcie widząc siebie nawzajem. Taką nagłość nie była wskazana, bo jeden jak i drugi już zdążyli sobie coś zrobić. Nic poważnego, ale z zasady byli ranni.
Chwilą minęła póki zorientowali się gdzie są i przyzwyczaili się do ciemnego i złowieszczego otoczenia. Okazało się, że byli na platformie, która lewitowała w powietrzu. Ta myśl, że są na czym co może w każdej chwili spaść z nimi powodowała stres. Na szczęście owa platforma trzymała równowagę. Nie chwiała się tak jak tratwy na falach. Te da się spokojnie wywrócić lub zatopić. Owa platforma była jakby związana z czymś taką silna siłą, że nie ruszała się praktycznie. Gorzej jednak, że nie widzieli niczego z czym mogłabym być powiązana.
CZYTASZ
faraway || 𝗗𝗿𝗲𝗮𝗺𝗻𝗼𝘁𝗙𝗼𝘂𝗻𝗱
FanfictionZa dnia ta kraina była pełna radości, bezpieczna i zamieszkana przez mieszkańców, którzy to wiedli tu spokojne życie. Wioski i małe miasteczka działały w zgodzie, a dzieci miały tu idealne dzieciństwo. Nie było tu jednak tak bezpiecznie i świa...