prolog

1.1K 53 7
                                    

Ojciec chciał dać mi imię, o którym będą śpiewać kiedyś artyści. Ale nazwał mnie Lorraine.

Mama podobno nie miała w tym wielkiego wkładu. Tato, który jako trzydziestoletni początkujący producent miał swoją wizję był niezwyciężony. Podobno mówił jej:

- Nikt nie będzie chciał śpiewać o pieprzonej Shannon.

Nigdy nie powiedziałam tego oczywiście mojej przyjaciółce, której imię tak właśnie brzmiało. Był to czysty przypadek i mama nie mogła powstrzymać się od opowiedzenia mi tej anegdoty, gdy wróciłam z pierwszych zajęć i wspomniałam o dziewczynie z włosami rudymi, jak lisi ogon lub płomienie w kominku. Pamiętam, że uśmiechnęłam się wtedy pod nosem i umówiłam się sama ze sobą, że Shannon zostanie moją przyjaciółką na wieki.

Złapałam się wtedy na tym, że jej imię brzmi znacznie lepiej od mojego. Wspomniałam jej o tym od razu, gdy zobaczyłam ją kolejnego dnia. Poczęstowała mnie czekoladowym ciastkiem, a dziesięć minut później uznałyśmy, że nasze imiona są dla bibliotekarek, które myślą, że przejdą jeszcze swoje przebudzenie seksualne. Od tamtego momentu wiedziałam, że umowa, którą ze sobą zawarłam ma prawo bytu.

Byłyśmy Shannon i Lorraine, Lorraine i Shannon. Nikt więcej; tylko dwie studentki marketingu z Palo Alto, które poszły na uniwersytet w San Francisco, bo nie dostałyby się nigdy na Stanford.

Po tygodniu od tamtej rozmowy podjęłyśmy decyzję, że skoro dogadanie się idzie nam nie najgorzej, to powinnyśmy razem zamieszkać. Nie brzmiało rozsądnie, ale takie było. Miałam już trzypokojowe mieszkanie, z którego wcześniej korzystał ojciec, gdy nie był w stanie wrócić do domu po pracy, więc Shannon zajęła drugą sypialnię, jednocześnie zmuszając tatę, aby w ekstremalnych sytuacjach spał w studiu ze swoimi naćpanymi artystami. Tu w San Francisco wciąż żyliśmy, jak w latach siedemdziesiątych.

Dlatego nie zaskoczyło mnie, gdy pewnego dnia wszedł do mieszkania, gdy gotowałyśmy z Shannon włoską kolację i rzucił na okrągły stół dokument z jakimś niewyraźnym podpisem na samym dole. Uniosłam wysoko brwi, zerkając na dyszącego faceta, z którym nie byłam w najlepszych kontaktach od liceum, a on rozszerzył ręce prawie strząsając ze ściany obraz i powiedział zachrypniętym głosem:

"Podpisałem kontrakt. Pieprzone Arctic Monkeys jest moje."

Pół wieczora słuchałyśmy wywodu o tym, że gdybym nie przestała śpiewać, to mogłabym z nimi coś nagrać, a nawet wyjechać w trasę. Kiedyś zareagowałabym na to gorzkim śmiechem, teraz było mi to obojętne. Tata musiał się w końcu pogodzić z tym, że skończyłam ze śpiewaniem i kalifornijską branżą muzyczną raz na zawsze. Zwłaszcza, że teraz miał nowe gwiazdki do niańczenia.

____

witam znów,
nie mogłam się powstrzymać od wstawienia wam sneak peak'a w postaci prologu. klimacik zupełnie inny, ale myślę, że będzie ciekawie.

szybko odpoczywam, what can i say

LORI | Alex TurnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz