2

689 44 6
                                    

Skanuję całą siódemkę z prędkością światła. Nie chciałam wyjść na ignorantkę, więc w drodze zapamiętałam nazwiska każdego członka zespołu. Jedyną niewiadomą jest wysoki mężczyzna w błękitnej koszuli stojący obok mojego taty i blondynka, która chwyciła Turnera za rękę od razu, gdy się przedstawiłam.

Nick, Jamie, Matt, Alexander, dziewczyna, tata, mężczyzna (pewnie menadżer).

Domyślam się, że blondynka jest dziewczyną czwartego z kolei. Tuszuję uśmiech dłonią, gdy jej palce zaciskają się mocniej na jego ręce, gdy tylko zerkam w tym kierunku. Metalowe bransoletki zsuwają jej się na bladą dłoń.

- Lorraine, przynieś gościom coś do picia - mówi ojciec. Chyba sobie żartuje. Powstrzymuję się od naciśnięcia znów klamki, na której wciąż trzymam dłoń. Ma tupet. - Moja córka - śmieje się nerwowo pod nosem, a ja utrzymując powagę wchodzę głębiej do pomieszczenia.

- Nie potrzebujemy nic do picia, prawda chłopcy? - wiem dokładnie, który z nich to mówi, ale nie odwracam się do grupy, tylko rzucam dżinsową kurtkę na krzesło i chowam się w małym pokoiku, gdzie zazwyczaj odpisuję na maile, robię listy potencjalnych klientów i tak dalej.

- Świetnie - odpowiadam po chwili z chytrym uśmiechem, odwracając się przez ramię. Mam wrażenie, że moje nadejście zrujnowało im całkowicie rytm pracy, którego nawet sobie nie wypracowali.

- Wracajmy do pracy. Nie mamy całego wieczora - mówi Alexander nawet na mnie nie patrząc, a ja zamykam szklane drzwi, żeby nie zaśmiać się na oczach wszystkich.

Co za buc.

Piszę wiadomość do Non, że gdyby tu była tu posikałaby się z nerwów, bo to najbardziej niezręczne spotkanie w jakim wzięłaby udział, po czym otwieram srebrnego laptopa. Pierwsza strona jaką widzę, to strona zespołu. Widzę zdjęcie całej czwórki, która stoi za ścianą i przekrzywiam głowę do ramienia. Dlaczego ci Anglicy znaleźli sobie producenta w San Francisco?

Wpisuję w internet moje pytanie i ze zmrużonymi oczami czytam jeden jedyny artykuł, który mówi o rzuceniu współpracy z poprzednim producentem ze względu na małe oszustwo. Nie piszą oczywiście jakie, więc rezygnuję z dalszej podróży po internecie i zaczynam odpisywać na maile.

Co jakiś czas zerkam przez drzwi na pomieszczenie obok. Tata wydaje się kipieć ze szczęścia, ale pozostali nie podzielają jego entuzjazmu. Jedynie ich menadżer kiwa szybko głową zapisując coś jednocześnie na podręcznym laptopie. Zwracam uwagę na bruneta, który siedzi rozłożony na krześle z dłońmi opartymi o mahoniowy blat stołu. Z daleka widać po nim, że wolałby wszystko zrobić sam i nie musieć męczyć się z podnieconym producentem, dodatkowo amerykańskim. Zastanawia mnie, czy mają już jakieś teksty i kto wpadł na pomysł, żeby wyjechać do Stanów, żeby nagrać płytę. Cieszę się, że to nie mój problem.

Mija godzina. Słyszę, jak krzesła obok szurają, więc sama podnoszę się ze swojego i otwieram drzwi. Chwytam swoją kurtkę podobnie, jak pozostali. Moja praca na dziś została wykonana.

- Liczę, że to będzie owocna współpraca. Lorraine zna się na sprzęcie, więc będzie nam pomagać - informuje ojciec, jakby była to najistotniejsza wiadomość wieczoru. Jestem bliska uderzenia głową w ścianę, mimo że nie jest łatwo wyprowadzić mnie z równowagi.

Wychodzę za zespołem. Nawet nie odwracam się do ojca, bo nie chcę wywołać awantury. Zwłaszcza, gdy widzę dwie puszki po energetykach walające się w pobliżu jego krzesła.

- Ma dużo energii - komentuje jeden z nich, Jamie. Zerka na mnie kątem oka, po czym miło się uśmiecha. Unoszę kącik ust w geście pojednania, ale szybko wracam uwagą do Dawn, która podnosi się ze swojego krzesła.

- Tego potrzebujemy. Dobrej płyty, mocniejszej, energicznej - mówi menadżer, klepiąc Alexa po plecach. Mimowolnie zerkam w kierunku nadgarstka, którego uczepiona jest jego dziewczyna i uśmiecham się pod nosem. - Jutro wypróbujemy jedną piosenkę. Musimy się wkręcić w ten amerykański sen.

Wywracam oczami. Brunet to zauważa i mrozi mnie spojrzeniem. Nie pozostaję mu dłużna. Gdy w końcu wychodzą zatrzymuję się przy Dawn i opieram na łokciach o blat. Przez chwilę patrzę w wisior, który idealnie układa się na jej dekolcie.

- Są straszni - mamroczę pod nosem, a kobieta unosi kącik ust.

- Daj im się rozkręcić. Nikt nie jest od razu w dobrych kontaktach ze swoim producentem. Badają teren - tłumaczy, a ja jedynie śmieję się pod nosem i oddalam od jej biurka z uniesionymi dłońmi.

- Albo po prostu są kutasami - szepczę i wychodzę, nim mnie zatrzyma.

Nie tęskniłam za atrakcjami branży muzycznej. Muszę znaleźć inną pracę. Wsiadam do autobusu i jadę do domu. Wysiadam jeden przystanek za wcześnie, żeby samotnie wspiąć się po wzgórzu do bloku. Dochodzi dwudziesta pierwsza, więc dopiero, gdy staję przed szklanymi drzwiami na klatkę mogę ujrzeć ostatki pomarańczowego słońca, które chowa się za małymi domkami. Część z nich należy już pewnie do Palo Alto. Z naszego wzgórza widać wszystko.

- Jak tam? - pyta mnie Non, gdy wchodzę do środka. W kuchni unosi się zapach pieczonych warzyw, a mnie skręca się żołądek z głodu. Na szczęście w momencie, gdy zasiadam przy okrągłym stole dziewczyna kładzie mi talerz z kolacją pod nosem. - Nie mogłam odpisać. Było aż tak źle?

- Nie będę popadać w przesadę - mamroczę, przeżuwając marchewkę. - Ale ten Alex jest małym gnojkiem.

- Nie gadaj - parska dziewczyna, siadając na przeciwko mnie. Długi rudy warkocz wpada jej w kukurydzę.

- Nie zamieniłam z nim słowa, ale wystarczyło się mu przyjrzeć. Wiesz, że mam oko do ludzi. Zwłaszcza do pyszałkowatych artystów - mówię szybko, a Non kładzie mi dłoń na nadgarstku. Wzdycham i biorę duży łyk czerwonego wina.

- Jesteś wyjątkowo źle do nich nastawiona. To pierwszy rockowy zespół twojego taty. Twój ulubiony gatunek - kontynuuje, a ja przymykam powieki, żeby nie udławić się fasolką. - Myślałam, że będziesz zadowolona.

- Muszę się przyzwyczaić, że ktoś będzie robił muzykę... którą sama kiedyś robiłam - dokańczam po przełknięciu kolejnego łyka wina. Non dłużej nie komentuje, bo wie, że nie lubię rozmawiać o swoich wspomnieniach związanych z branżą muzyczną. - Wiedziałaś, że ma dziewczynę? - zmieniam temat na ten, który interesuje mnie najmniej.

- Który?

- Główny.

- I? - pyta, a ja wzruszam jednym ramieniem.

- Śmieszna. Patrzyła na mnie jakby chciała ukręcić mi kark - uśmiecham się. - A jak u ciebie w pracy?

- To, co zwykle. Andrews lawiruje wkurwiony między naszymi biurkami i narzeka na wszystko co robimy - mówi, a nawet się uśmiecha, ale wiem, że ma dość swojego szefa i całej tej agencji reklamowej. Ale przynajmniej będzie pewniakiem dla większych firm po studiach. Ja jestem w kropce. - Nie przejmuj się nimi, Lori. Z innymi artystami nie miałaś w ogóle kontaktu, więc czemu miałabyś mieć z nimi?

- Masz rację - mówię i uśmiecham się, gdy Non opowiada mi o bliźniaczkach z biura, które przez przypadek ubrały się dziś tak samo do pracy. Śmieszą ją tak małe rzeczy.

A ja jestem jak w bańce, która nie dopuszcza do siebie niczego pozytywnego, mimo że dla wielu mam życie jak z bajki.

LORI | Alex TurnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz