1

787 53 2
                                    

Od razu, gdy wychodzę z łazienki słyszę szum muzyki z kuchni. Krople wody kapią mi z włosów na nagie plecy i momentalnie wsiąkają w czerwony ręcznik, który dostałam z innymi czerwonymi pierdołami w zestawie od Shannon, gdy się do mnie wprowadziła półtora roku temu.

Do teraz zastanawiam się, jak to możliwe, że minęło już tyle czasu. Półtora roku to osiemnaście miesięcy. Osiemnaście miesięcy to ponad siedemdziesiąt osiem tygodni. Mogę to rozszerzać jeszcze długo, ale wracam na ziemię, gdy słyszę wiązankę przekleństw, która przerywa szum muzyki.

- Żyjesz? - wołam, wchodząc do swojej kolorowej sypialni.

- Chwilowy atak! - odkrzykuje, a ja przewracam ze śmiechem oczami i wycieram ciało, na które padają jasne promienie wschodzącego słońca. Jednym z nieoczywistych punktów rutyny dwóch dwudziestolatek jest wstawanie o siódmej każdego dnia. Ale może to, że jesteśmy rannymi ptaszkami zbliża nas jeszcze bardziej.

No i jest też położenie bloku, w którym mieszkamy. Umiejscowiony na wzgórzu daje nam możliwość obserwowania wschodu z mojej sypialni i zachodu z salonu. Oprócz tego, gdy wyjdzie się na balkon można obserwować całe miasto. Podsumowując - grzechem byłoby przepuścić oglądanie emanującego spokojem wschodzącego słońca.

- Co wywołało atak? - pytam, pojawiając się w kuchni. Znam już odpowiedź, bo od wczorajszej wizyty ojca Non nie może się zamknąć. Obie znałyśmy wcześniej zespół, z którym nawiązał współpracę, ale oczywiście świadomość tego, że kręcą się gdzieś pod naszą górką skłoniła ją do obejrzenia dwóch godzinnych koncertów zanim poszła spać.

Po jej okrągłej buzi nie widać jednak zmęczenia. Nieważne, czy pracuje do późna w agencji reklamowej, czy wkłada do ust popcorn, oglądając dwudziesty raz z rzędu ulubiony serial do trzeciej nad ranem - o siódmej jest zawsze gotowa do działania.

- Mam słabość do gitarzystów - mówi, obracając laptopa w moim kierunku. Stopuje w momencie, gdy kamera zatrzymuje się na mężczyźnie z loczkami do ramion, który uśmiecha się, trzymając umiejętnie swoją gitarę basową.

- Jak się nazywa? - pytam, wrzucając do garnka dwie szklanki płatków owsianych.

- Nick O'Malley. Myślałam, że lepiej ich znasz - śmieje się, a ja wzdycham i kręcę głową.

- Dobrze wiesz, że swoje zespoły znam, jak własną kieszeń - zaczynam, dolewając wodę. - Ale przyznaję, kojarzę tylko ich frontmana.

- Cóż za wstyd! - woła, obracając się na wysokim stołku. - Teraz będą dla ciebie, jak rodzina.

Piorunuję ją wzrokiem, nim wracam uwagą do owsianki, która zaczyna się już gotować. Zmniejszam ogień i podchodzę do ekspresu, aby zrobić sobie kawę w wysokim słoiku. Złapałam go rok wcześniej na pchlim targu i od tamtego dnia nie przestałam używać jako wiadra na kawę, którą muszę przyjmować w ogromnych ilościach. Muszę i chcę; gdy jestem sama nazywam się koneserem - mała czarna zawsze była dla mnie tylko i wyłącznie filiżanką espresso, a nie kiecką na wieszaku.

- Założę się, że w tym tygodniu znajdzie dla mnie pseudo robotę, żebym mogła ich poznać - mruczę pod nosem, nakładając owsianki do dwóch turkusowych misek, które Shannon zrobiła na kursie garncarstwa kilka miesięcy temu.

- Chciałabym się założyć, że wydarzy się to już dziś, ale wydałam kasę na zakłady na okulary - mówi, a ja parskam. Siadamy przy drewnianym stoliku barowym i obie mimowolnie wpatrujemy się w zastopowanego na ekranie Nick'a.

- Laski świrują na ich punkcie - przechylam głowę do ramienia, a Non naciska spację. Koncert znów rusza, a ja nie mogę powstrzymać się od uśmiechu, gdy widzę skaczących ludzi, wyciskającego ostatnie poty perkusistę, a w końcu jego.

LORI | Alex TurnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz