21

478 39 6
                                    

- Myślisz o tym, prawda?

Siedzę na jego blacie kuchennym, pijąc drugą szklankę wody z cytryną, żeby nie obudzić się kolejnego dnia z bólem głowy. Po koncercie wypiłam bowiem za dużo alkoholu razem z Mattem i Non, dlatego Alex zarządził powrót do domu. Przez całą drogę trzymałam się ledwo ma nogach.

Powodem mojego upicia się było kilka rzeczy. Po pierwsze, niemożliwe emocje po koncercie. Po drugie, wyczuwalne w powietrzu napięcie. Po trzecie, powód tego napięcia - producent z Nowego Jorku i jego propozycja.

Alex, mimo że się starał, nie umiał ukryć irytacji i niepokoju; jego emocje wsiąkały w moje ciało z każdym najlżejszym zetknięciem naszych dłoni, czy kolan na ciasnej kanapie przypadkowego pubu na ulicy. Czułam cały wieczór jego spojrzenie. Obserwowałam jego napiętą twarz. Myślałam o najgorszym.

Dlatego wypiłam niemożliwą ilość alkoholu.

- O czym? - pytam cicho, opierając głowę o szafkę. Śledzę jego pełne gracji ruchy, gdy kursuje od blatu do kuchenki. Sam z siebie zaczął robić mi naleśniki. Stwierdził, że poczuję się po nich lepiej.

- Nie zadawaj głupich pytań.

- Nie ma głupich pytań - zaczynam, przymykając oczy. - Są tylko głupie odpowiedzi.

- W porządku. - warczy i przez chwilę nic nie mówi. Słyszalne jest jedynie syczenie ciasta na gorącej patelni. - Czy myślisz o propozycji tamtego faceta?

- Nie wiem - szepczę. Patrzę, jak się zatrzymuje, opierając dłonie po bokach kuchenki. Mięśnie jego pleców napinają się pod obcisłą koszulką. - Alex...

- Nie musisz nic mówić.

- Jesteś zły.

- Nie jestem zły, Lorraine - mówi stanowczo. Zaciskam usta w linię, próbując powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu.

Czy myślę o propozycji tego gościa? Tak. Nie przestałam nawet na sekundę, odkąd wcisnął mi wizytówkę między palce. Nowy Jork, świetne wyniki egzaminów, doświadczenie w pracy, Columbia Records. Zespół, który potrzebuje mojego głosu. Moje życie może zmienić kąt o sto osiemdziesiąt stopni, gdy tylko wpiszę kilka cyfr w telefonie.

- Jaki masz problem? - wybucham. Nie pytam głośno, nie pytam agresywnie. Ale głos mi się załamuje, a dłonie lądują z plaskiem na udach.

- Po prostu nie wierzę, że bierzesz to pod uwagę.

Mówi to w taki sposób, że czuję się jakby dał mi w twarz. Czuję automatycznie poczucie winy za coś, czego nie zrobiłam. Moje nozdrza się rozszerzają. Broda drży.

- Dlaczego miałabym nie brać tego pod uwagę? - odbijam piłeczkę. Silę się na najspokojniejszy ton, przez co Alex denerwuje się jeszcze bardziej. Ściąga ostatnią porcję naleśników z patelni i gwałtownie odsuwa ją z palnika. Ląduje z hukiem przy ścianie.

- Myślałam, że wiesz dlaczego. - mówi prowokacyjnie, odwracając się w moim kierunku. Patrzy na mnie przez chwilę, po czym kręci głową z dezaprobatą. - Powinnaś odrzucić jego propozycję, zanim dał ci w ogóle tę wizytówkę. Z tego samego powodu, dla którego ja pracuję z twoim ojcem, a nie z komercyjną wytwórnią.

- Z jakiej racji miałabym robić to, co zrobiłeś ty? - syczę, zeskakując z blatu. Chwieję się na nogach, a Alex momentalnie wyciąga dłoń w moim kierunku, żeby chwycić mnie za nadgarstek i zapewnić mi minimalną równowagę. Przymykam oczy, bo tak strasznie nie chcę widzieć go złego.

- Lori - wzdycha i chwyta mój drugi nadgarstek. Popycha mnie do tyłu, żebym miała asekurację w postaci blatu. - Kurwa, po prostu myślałem, że cenisz sobie te niszowe studia, kluby i surową pracę nad muzyką. Prawdziwą muzyką, a nie tą, która robiona jest pod pieniądze. - przymyka oczy.

- Ani razu nie powiedziałam, że tego nie cenię - mówię z wyrzutem. - Dobrze wiesz, jak trudny był dla mnie powrót do muzyki. Nie zaprzepaściłabym tego, żeby stać się maszynką do pieniędzy.

- Ale to właśnie robią z ciebie ci producenci. - mamrocze, a ja zaciskam usta w linię, bo wiem, że ma rację. - Tamtemu facetowi błyszczały oczy, jak gdyby zobaczył skarb. I nie zrozum mnie źle, dla mnie też jesteś skarbem, ale on zobaczył w tobie zdobycz.

- Alex...

- Wiesz ile pieniędzy przyniesie mu dostarczenie Columbii kogoś takiego, jak ty? Zrobi wszystko, byle cię nie stracić.

- A nie pomyślałeś chociaż przez chwilę o tym, co to znaczy dla mnie? - pytam, a on unosi wzrok i patrzy mi prosto w oczy. - Dostaję możliwość stania się kimś. Możliwość pracy w zespole muzycznym, jeżdżenia w trasę, pisania piosenek...

- Ale jakim kosztem? - pyta, a gdy marszczę brwi, łączy w desperacji nasze czoła. - Wiem, jak to brzmi. Mówi do ciebie solista jednego z najlepszych zespołów na świecie, który też ma za sobą pracę w koncernach. I mógłbym robić to dalej, ale zamiast tego zdecydowałem się z Waltem na powrót do tej naturalnej pracy, która przynosi największe efekty. Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłem, gdy zobaczyłem zapał twojego taty. Wiem, że myślałaś, że jestem zadufanym w sobie dupkiem, ale tak naprawdę w środku nie mogłem opanować emocji. Poczułem się znów wolny.

- I to wszystko znaczy, że mam teraz czekać na jakiś inny zespół, który magicznie będzie potrzebował nowego członka? Zespół, który nie będzie w najlepszej wytwórni, ale w takiej, która choć trochę przypomina naszą? Alex, to jest niemożliwe. Dostaję szansę na coś takiego, a ty całkowicie to psujesz i...

- Bo się o ciebie boję - przerywa mi. Znów patrzy w moje oczy, a ja znów czuję, zbierające się pod powiekami łzy. Obserwujemy się przez chwilę ciężko oddychając. - Boję się, że wpadniesz w złe towarzystwo. Będą chcieli zrobić z tobą wszystko. Jesteś idealnym materiałem. Jesteś taka młoda...

- Mam swój kręgosłup. I mam mózg, do cholery. Nie jestem w tym amatorką. Przeżyłam już swoje w branży muzycznej. Nie bez powodu rzuciłam to wszystko za jednym machnięciem ręki.

- Ale jednak rozważasz wyjazd do Nowego Jorku z jakimiś facetami, którzy niby potrzebują kobiecego głosu.

- Dobrze wiesz, że ten proces tak nie wyglada - kręcę głową. Muszę wyglądać naprawdę żałośnie, bo znów łączy nasze czoła i wtedy pojedyncza łza zaczyna spływać po moim policzku. Kapie mu na dłoń, którą w międzyczasie położył na moim udzie. Pociągam nosem i kładę mu dłoń w pasie. - Alex, dobrze wiesz, że w tym momencie twoje zdanie jest dla mnie najważniejsze. Ale ty i tak niedługo wyjedziesz, a ja nie utrzymam sama tego pokręconego stanu, w który mnie wprowadziłeś. I tak ledwo sobie poradzę, jak nagle cię nie będzie.

- Nie mów tak - mówi, otulając dużą dłonią mój policzek. - Nie jesteś zależna ode mnie. Wiem, że ostatnio żyjemy, jak jedna osoba, ale jesteś też swoją Lori. Pamiętasz? - pyta i muska delikatnie moje usta. - Nie jesteś moją Lori.

- Dobrze wiesz, że jestem - szepczę, załamującym się głosem. Całuje mnie przejmująco, tak że boli mnie serce. A z moich oczu wypływa coraz więcej łez, które masakruje swoimi wargami.

- I masz rację. Masz swój kręgosłup i będziesz wiedziała, co zrobić, żeby nie stracić tego, co stworzyłaś. Nieważne, czy tam wyjedziesz, czy nie. - mówi to od razu, gdy się od siebie odrywamy. - Boże, chciałbym, żebyś mi obiecała, że się nie zmienisz, ale tak nie można. Możesz to obiecać tylko sobie. A przy okazji pomyśleć o mnie.

- Mam wrażenie, że tak się zagnieździłeś w mojej głowie, że już zawsze będę o tobie myśleć - uśmiecham się smutno, a on cicho się śmieje i znów muska moje usta. Wplątuję palce w jego włosy, przyciągając go jeszcze bliżej. Kocham go czuć. - Może ten cały zespół okaże się chujowy i wtedy zgniję tu samotnie?

- Żaden zespół nie będzie lepszy od naszego. Ale lepiej, żebyś nie gniła - mówi w moje usta.

- Postaram się.

Potem jemy naleśniki.

Przed snem uprawiamy leniwy seks, słuchając jazzu z drugiego pokoju, a finalnie zasypiamy objęci, jakbyśmy oboje się bali, że każdej nocy będziemy tracić kawałek siebie.

Aż w końcu pewnego dnia obudzimy się po dwóch stronach świata, w pustych łóżkach. On z trasą koncertową na głowie.

Ja z możliwym kontraktem płytowym.

LORI | Alex TurnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz