Gdy Amelia i Connor szli dalej nadal pozostając w pobliżu domu Heleny, Connor widział, że uśmiech z twarzy Amelii nie znikał, ilekroć ukradkiem na nią zerkał.
Widział jej uśmiech, a w jej oczach ulgę, w których jednocześnie kryły się nieuwolnione łzy wzruszenia i zarazem szczęścia. Wiedział, że nie raz widział ją zadowoloną, smutną, czy szczęśliwą, albo wściekłą, ale wiedział też, że nigdy, aż do tej pory nie widział jej aż tak szczęśliwej, by czuć, jakby jej szczęście przechodziło na niego.
Nie umiał tego usprawiedliwić. Wystarczyło, że na nią patrzył, a od razu to, co ona wtedy czuła stawało się dla niego jednocześnie oczywiste, a jednocześnie jakby odczuwał dokładnie to samo, co odczuwała Amelia, ilekroć na nią spojrzał.
Wiedział, że czuje i jest świadom takiego zjawiska w swoim życiu, ale mimo obszernej wiedzy na wiele tematów, takiego zjawiska nie mógł pojąć.
Connor: Chcesz już wrócić do domu?
Amelia: M – muszę... muszę się jakoś... uspokoić.
Connor: Widać po tobie spore zadowolenie. Dlaczego chcesz się uspokajać?
Amelia: Musze... po prostu odetchnąć. Ja... nie wierzę, że to się wydarzyło. Ciężko mi dopuścić do siebie myśl, że to jest prawda...
Connor: Wiem, że relacje rodziców z dziećmi, nawet, gdy te dorosną, bywają trudne, jednak taka jest prawda, że pogodziłaś się ze swoją matką, Amelia. Czemu tak trudno ci dopuścić do siebie myśli na ten temat?
Amelia: To tak, jak nie zawsze każdy chce dopuścić do siebie złe myśli, tak samo te dobre jest do siebie trudno dopuścić, nawet pomimo tego, że się chce. I... i ja tak mam teraz. Sam pomyśl, Connor. Od lat... odkąd zaczęłam wychodzić na prostą po śmierci taty... marzyłam o tym, by pogodzić się z mamą. Zawsze były jakieś przeszkody... z winy nas obu. I wreszcie... po takim czasie... gdy myślałam, że będzie lepiej, a nie było... naprawdę tak się stało. Pogodziłyśmy się i... tym razem nie zmarnujemy tej okazji. Nie wiem jak ona, choć liczę, że podejdzie do tego, tak jak ja. A ja wiem, że nie zamierzam tego zmarnować.
Connor uniósł kąciki ust, patrząc na Amelię przez chwilę, po czym na chwilę spuścił wzrok.
Amelia: Hej, wszystko dobrze? Wydajesz się trochę... inny, odkąd wyszliśmy z mieszkania mamy.
Connor: Cieszę się... z twojego powodu. Nie mam pojęcia, jakie to uczucie, ale wiem, że musi być szczególnie ważne, skoro tak cię to cieszy. A mnie cieszy widok, gdy jesteś... właśnie taka. Mam nadal w pamięci obrazy z tego, jaka bywałaś kiedyś... i czuje się lepiej wiedząc, że może już cię takiej nie zobaczę. Albo przynajmniej nie w ciągu najbliższego czasu.
Amelia: „Takiej" to znaczy jakiej? Takiej... wrednej zołzy z niewyparzoną gębą?
Amelia odwróciła się, robiąc krok w tył, kładąc dłonie na biodrach.
Amelia: Nie musisz odpowiadać. Wiem, że taka byłam, gdy się poznaliśmy. Niby kawałek czasu minął, ale cholera, wciąż tak mi za to wstyd.
Connor: Nie o to mi chodziło. Chodziło mi o ciebie cierpiącą.
Amelia podniosła wzrok na Connora, odwracając się w jego stronę, robiąc krok bliżej.
Connor: Mówiłaś mi o sobie wiele rzeczy. Zdołałem zrozumieć, że to jaka bywałaś to nie była prawdziwa ty. To byłaś ty, gdy cierpiałaś. Potrzeba było czasu, by to zauważyć i zrozumieć... a pewne rzeczy w tym temacie nadal są mi obce, jeśli chodzi o zauważanie i zrozumienie. Ale poradziłem sobie z tym, bo rozumiem coraz więcej, też dzięki tobie. Były takie rzeczy, których po prostu nie mogłem zrozumieć od razu. I wiem, że nadal są, tylko jeszcze nie wiem, jakie dokładnie.
CZYTASZ
Detroit: Remain Human (Connor x OC) (Detroit: Become Human Fanfiction)
FanficJest maj 2039 roku. Minęło 6 miesięcy odkąd Kara, Luther i Alice przedostali się do Kanady, a Markus poprowadził androidy ku nowemu, lepszemu życiu razem ze swoimi towarzyszami, North, Simonem, i Joshem. Jednak ta historia skupi się na androidzie o...