Chapter 2. Hospital, memories and handsome doctor

2K 111 29
                                    

Po pożegnaniu ze staruszką, nie zwlekając dłużej, wyszłam na ulewę. Narzuciłam na głowę kaptur i wsiadłam do jednego z lepszych modeli BMW. Byłam znana jako córka państwa Murphy, więc musiałam jeździć dobrym autem. Momentami małam już dosyć tego udawanego, wyidealizowanego życia. Było strasznie monotonne. Gdy mieszkałam z rodzicami, każdy dzień wyglądał tak samo. Zaczęcie nauki na uniwersytecie w Waszyngtonie, było jedną z moich najlepszych decyzji. Uczelnia pasowała rodzicom i mnie. Im, ponieważ skończyło ją wiele sławnych osób nagrodzonych na przykład nagrodą Nobla. Mnie, dlatego że mogłam się odciąć od moich idealnych rodzicieli. Przynajmniej na pewien czas.

Droga do szpitala zajęła mi mniej niż pięć minut. Wyjątkowo był mały ruch w miasteczku, co bardzo ułatwiło przejazd. Przekręciłam kluczyki w stacyjce i chwilę siedziałam w bezruchu patrząc się tępo w strugi wody powstające na szkle. Po niecałej minucie otrząsnęłam się z dziwnego stanu i ruszyłam do zakładu lecznictwa. Na wejściu zostałam powitana przez panią Betty McCartney, miłą, ciemnowłosą, na oko pięćdziesięcioletnią kobietę pracującą w recepcji.

- Witaj Elizabeth. Doktor Cullen czeka w gabinecie.

W odpowiedzi skinęłam jedynie głową, niezdolna do większych uprzejmości. Nie czekając, udałam się we wskazanym kierunku. Stanęłam przed brązowymi drzwiami z imieniem i nazwiskiem mężczyzny, u którego miałam praktyki. Zapukałam. Drewniana powłoka otworzyła się niemal natychmiast. Tak jakby mnie oczekiwał, co zapewne było słuszną teorią. Zawsze czekał.
Uśmiechnęłam się, widząc go. Wysokiego mężczyznę o dobrze, choć nieprzesadnie umięśnionym ciele, blond włosach sięgających prawie do brody, od której ciągnęła się zarysowana szczęka.
Przypominał trochę gwiazdę filmową, choć dużo piękniejszą od tych, które znałam.
Miał idealne rysy twarzy i cudowne, złote oczy, które czasem zmieniały kolor na ciemniejszy. Tłumaczył to załamywaniem światła, świetlówkami, soczewkami i innymi rzeczami, ale jako studentka medycyny nie dałam się w to wkręcić. Poza tym jego oczy często stawały się ciemne w mojej obecności, więc nie było szans bym tego nie zauważyła, bądź zbagatelizowała. Lecz nie pytałam, nie chciałam być wścibska. Miałam świadomość, że jeśli będzie chciał, powie mi sam.
Mimowolnie do głowy napłynęło mi wspomnienie naszego pierwszego spotkania, a uśmiech na mojej twarzy powiększył się...

- Spokojnie wnusiu. Pan doktor cię obejrzy i wszystko będzie dobrze.- mówił spanikowany dziadek. Zabrał mnie na ryby, nad wodę, do której jako największa ofiara świata wpadłam, czego się wstydziłam. Siedemnastolatka nie umiejąca pływać. Byłam po prostu jakimś pechowym człowiekiem.

- Dziadku czy ja panikuję?- zaśmiałam się, mimo bólu w rozciętym przedramieniu. Rana powstała, gdy zahaczyłam ręką o coś ostrego podczas wyciągania mnie z wody.

- Babcia nas zabije.- westchnął, lecz zanim zdążyłam odpowiedzieć na salę wszedł nieznajomy blondyn. Był tak piękny, że przez chwilę zabrakło mi tchu.

- Co się stało, że twoja babcia będzie miała pretekst do tak okrutnego czynu?- spytał zaraz po tym, jak się przedstawił z uśmiechem, od którego zmiękły mi kolana. Dobrze, że siedziałam na kozetce. W przeciwnym wypadku całowałabym białą posadzkę.

- Opowiem, jeśli obieca pan, że nie będzie się śmiał.- odparłam mierząc go poważnym spojrzeniem.

- Obiecuję.- odparł, kładąc dłoń w miejscu serca.

- Wpadłam do głębokiej wody, a nie umiem pływać.- rzekłam zdenerwowana.

- Nie masz się czego wstydzić. Miałem już dużo pacjentów, którzy nie umieli pływać, mimo że byli starsi od ciebie.- ponownie się uśmiechnął, puszczając mi perskie oko, po czym wrócił do przeglądania mojej dokumentacji medycznej. Zaraz potem podszedł bliżej i zaczął oglądać moje przedramię. Był tak blisko, że mogłam wyczuć jego delikatne perfumy. Spodobały mi się. Bardzo. Na szczęście szybko wróciłam do rzeczywistości, najwyraźniej w przeciwności do doktora, który wciąż wpatrywał się w moją ranę ciemnymi oczami. Mogłam przysiąc, że wcześniej miały złoty kolor.
Ciszę panującą w pomieszczeniu przerwał dziadek, pytając o mój stan i o to, jak bardzo mamy przerąbane u babci, za co byłam mu wdzięczna. Czułam się wyjątkowo skrępowana, gdy ten facet był tak blisko mnie.

- Rana nie jest groźna, lecz na tyle głęboka, że trzeba będzie szyć.- oznajmił zakładając lateksowe rękawiczki. Wzdrygnęłam się. Nie miałam ochoty na żadne nieprzyjemne zszywanie. W tamtej chwili chciałam jedynie wrócić z dziadkiem do domu, zakopać się pod kocem na huśtawce w ogrodzie i czytać książki o najbardziej znanych medykach świata do końca dnia.

- Nie będzie bolało.

Miał rację. Nie bolało nawet przez chwilę. Zapewne przez to, że nie zwróciłam uwagi na to, co blondyn robił. Byłam zbyt zaabsorwowana jego pięknymi oczami, które stopniowo wracały do pociągającego, złotego koloru.

- Niestety mam złą wiadomość. Zostanie blizna.

- No i po moim wielkim marzeniu. Nie zostanę miss Dystryktu Kolumbii.- udałam zawiedzenie. Po minie dziadka i doktora wiedziałam, że żart się udał.

- Ale wicemiss na pewno.- wtrącił, gdy zeskakiwałam z kozetki.

- No cóż. To się jeszcze okaże, panie doktorze. Do widzenia !

- Do zobaczenia...

- Lizbeth, jesteś tutaj?- gdy usłyszałam jego melodyjny głos, zdałam sobie sprawę, że byłam nieobecna przez dłuższy czas.

- Dzień dobry Carlisle. Na ile odpłynęłam?- dopytałam wchodząc wgłąb pomieszczenia. Mój staż u niego trwał niecały rok, ale zdecydowaliśmy się jednak przejść na "ty".

- Na dobrą minutę.- usłyszałam za plecami jego śmiech, a następnie poczułam jak pomaga mi zdjąć płaszcz. Złotooki był dość... staroświecki, co mi nie przeszkadzało. Wręcz odwrotnie. Podobało mi się to. Przynajmniej nie był dupkiem, jak większość mężczyzn, których spotkałam w moim krótkim życiu.

- To i tak mało jak na mnie.- zawtórowałam mu, odwracając się w jego kierunku już w pełni gotowa, by przyjąć pierwszego pacjenta bądź pacjentkę. Blondyn już przeglądał czyjąś dokumentację medyczną, więc do niego podeszłam i z uśmiechem wyrwałam mu ją z rąk, wiedząc, że zdążył prześledzić tekst co najmniej dwa razy. Jak się okazało, pierwszą pacjentką na dziś miała być siedmioletnia Daisy, której ponad miesiąc temu założyliśmy gips na prawą rączkę. Nie musieliśmy na nią długo czekać, bo w przeciągu kilku minut wraz z mamą zjawiła się w gabinecie.

- Dzień dobry.- przywitały się obie. Mała blondyneczka wskoczyła na kozetkę, a jej rodzicielka zajęła miejsce na krześle, po drugiej stronie biurka. Carlisle od razu przeszedł do rzeczy i ściągnął dziewczynce gips, a następnie sprawdził czy z kończyną wszystko w porządku. Wizyta przeszła szybko i sprawnie, a mała pacjentka już całkowicie zdrowa, mogła wracać do szkoły.

- Bardzo do siebie pasujecie.- oznajmiła z szczerbatym uśmieszkiem na odchodne.

Myślałam, że spalę się ze wstydu. Na szczęście kobieta zdążyła wyprowadzić małą, nim ta powiedziałaby coś gorszego, przez co na pewno wyglądałabym jak burak.
Natomiast przez oblicze mężczyzny przeleciało kilka emocji. Przez chwilę dostrzegłam nawet cień smutku, który został bardzo szybko przysłonięty przez jego wieczny, pogodny wyraz twarzy. Moje modły zostały wysłuchane i Cullen nie poruszył tego tematu, ani wtedy, ani później tego dnia, który nie licząc spotkania z małą Daisy był całkiem udany.

Jak każdy w towarzystwie blondyna.

Szybko pozbyłam się tej myśli i zaczęłam się ubierać. Oczywiście doktor pomógł mi założyć płaszcz, co stawało się naszą rutyną, gdyż robił to zawsze.

- Dziękuję.- mruknęłam, poprawiając jego szary szalik, który nałożył na mnie niemalże siłą, argumentując się tym, że na zewnątrz zrobiło się zimno.

- Lepiej żebyś mi tu nie zachorowała, bo nie dam rady z tyloma pacjentami sam.- dodał, udając powagę.

- Na razie, Carlisle.- zaśmiałam się opuszczając pomieszczenie, a następnie budynek, uwcześnie żegnając się z Betty.

To be normal ♤ Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz