Chapter 27. Wedding part one

1.1K 80 11
                                    

Podróż do domu Cullen'ów minęła w nieznośnej ciszy. Każdy się stresował, a najbardziej chyba Alice. Każdy z wyjątkiem mnie. Zawsze byłam pewna czego chce, a wizja życia u boku Carlisle, choć nawet tak krótka, nigdy nie pozostawiała mi wątpliwości. Jechałam specjalnie wynajętym na tę okazję beżowym, lekko przystrojonym Camaro. Za kółkiem siedział nie kto inny jak dziadek, a na miejscu pasażera babcia. Natomiast ja zajęłam cały tył.
Za nami w samochodzie Rosalie jechały moje druhny. Co chwilę się obracałam, by przez tylną szybę sprawdzić czy aby na pewno tam są. Delikatnie przeszkadzał mi w tym mój sporawy bukiet ślubny, który leżał na desce nad bagażnikiem. Zdecydowanie był warty zachodu. Już wtedy zazdrościłam pannie, która później go złapała.

Na miejsce dojechaliśmy kilka minut przed czasem. Widząc ogrom samochodów stojących w pobliżu mojego nowego domu, lekko się przeraziłam. Chyba zaprosiliśmy więcej osób niż mi się wydawało. No ale nic dziwnego. Carlisle miał sporo znajomych.

Babcia jeszcze raz życzyła mi powodzenia, przytuliła mnie i oznajmiła, że idzie zająć miejsca w pierwszym rzędzie. Podobnie zrobiły Rosalie, Amber i Lotte.
Dziadek został, ponieważ to właśnie on miał zaprowadzić mnie do ołtarza, a Alice żeby wprowadzić jeszcze ewentualne poprawki.

Weszliśmy do domu i skierowaliśmy się ku przeszklonym drzwiom prowadzącym do leśnego ogrodu w gabinecie mojego narzeczonego.
Cullenówna na szybko poprawiła mi makijaż, również życzyła powodzenia i pobiegła ogarnąć techniczne sprawy, jak sama to określiła.
Gdy tylko wampirzyca zniknęła z mojego pola widzenia, zdjęłam już lekko niewygodne buty i głośno westchnęłam.

- Coś czułem, że tak zrobisz.- zaśmiał się staruszek, uważnie przygladając się moim ruchom. W odpowiedzi tylko się wyszczerzyłam. Buty były zbędne, gdyż cała dróżka, którą miałam przejść była wyłożona mchem i liśćmi paproci, o czym poinformowała mnie Alice.
To śmieszne, że nie przewidziała, że przy pierwszej okazji pozbędę się butów. Musiała być bardzo zestresowana całym wydarzeniem.
Ponadto chciałam wyglądać podobnie do nimfy leśnej, co jak stwierdził dziadek, udało mi się znakomicie.

Gdy usłyszeliśmy pierwsze dźwięki melodii, podeszłam do staruszka i chwyciłam go pod ramię, drugą ręką delikatnie podtrzymując sukienkę.

- Jesteś pewna, pszczółko?- spytał, patrząc mi w oczy.

- Jak niczego innego.- odparłam zdecydowanie i przywdziałam jeden z moich najbardziej czarujących uśmiechów, który został odwzajemniony przez mojego towarzysza.- Tylko mnie nie puszczaj, odrobinę mi słabo.

- Chcesz zaczekać?

- Nie.

Wolnym krokiem przekroczyliśmy próg domu, a następnie granicę drzew. Paprotki przyjemnie łaskotały mnie w stopy, podczas gdy zaczęłam się rozglądać. Wcześniej Alice nie chciała mi zdradzić za dużo ze ślubnej aranżacji, więc to wszystko było dla mnie głównie niespodzianką.
Cała przestrzeń wyglądała jak scena z zaczarowanego ogrodu. Wszędzie było widać kwiaty w różnych odcieniach niebieskiego: błękitu, granatu, chabrowego, lazurowego, modrawego, a nawet bławatkowego.
Goście zajmowali ślicznie rzeźbione ławki z roślinnymi ornamentami, które po bokach ozdobione były również niebieskawymi kwiatami. W jednej z tych ostatnich, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, dostrzegłam moich rodziców. Doceniłam to, że przyjechali. Mimo niewyraźnych min prezentowali się nienagannie. Mama nawet wbiła się w modrakową sukienkę za kolano.

Mój największy podziw wzbudził mimo wszystko ołtarz, stojący idealnie pod podrasowaną wierzbą płaczącą. Na wzniesieniu stał mój przystojny narzeczony, ubrany w bardzo ciemno granatowy, wpadający w czerń frak z białą frezją w butonierce, która przypomniała mi o kwiatach, które od niego dostawałam.
Na moment zaparło mi dech. Na tle natury wyglądał tak idealnie, jakby to było jego miejsce. Ostrożnie przeczesał włosy dłonią i posłał mi jeden z tych swoich olśniewających uśmiechów, przez które miękły mi kolana. Tak było i tym razem. Dobrze, że dziadek mnie mocno trzymał, a moje chwilowe zachwianie nie było za bardzo widoczne. A na pewno nie dla ludzkich gości. Carlisle natomiast zdążył już się zmartwić, widziałam to w jego złocistych oczach. Mimiką twarzy starałam się mu przekazać, że wszystko jest jak najbardziej w porządku.

Do końca drogi nie oderwałam od niego wzroku, co najwyraźniej straszliwie mu się spodobało. Zrobiłam to dopiero gdy poczułam, że dziadek mnie puszcza i niechętnie podaje moją dłoń blondynowi.

- Dbaj o nią.- wydusił jedynie, po czym skierował się na miejsce zajęte mu przez babcię. Tak jak mówiła, w pierwszym rzędzie. Wielki, zły wilk prawie się rozkleił, zajmując miejsce przy partnerce.

Moje spojrzenie znów wylądowało na blondynie i nie zmieniło swojego położenia do końca przysięgi. Tylko na chwilę oderwałam się od jego hipnotyzujących oczu, żeby założyć mu grawerowaną w delikatne, prawie niewidoczne listki obrączkę. Uśmiechał się cały czas, a gdy urzędnik skończył swoje, pocałował mnie z dziką, wręcz u niego niespotykaną namiętnością, o którą nigdy bym go nie podejrzewała. Równocześnie był bardzo delikatny. Traktował mnie jak szkło i nie chciał mnie stłuc swoim najdrobniejszym posunięciem. Mimo to, to był zdecydowanie nasz najlepszy pocałunek.
W tamtym momencie nie liczyło się nic, ani rozszalali goście, ani płaczące ciotki, moja siostra, czy nawet mama i babcia. Byliśmy tylko my.

- Kocham cię, pani Cullen.- wyszeptał, opierając się o moje czoło.

- Ja ciebie mocniej, ordynatorze.- zachichotałam cichutko.

- Wątpię, że się da.- wtrącił z uśmiechem i jeszcze raz na szybko musnął moje usta.

- wtrącił z uśmiechem i jeszcze raz na szybko musnął moje usta

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
To be normal ♤ Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz