Uniwersytet Waszyngtoński był jedną z najbardziej wymagających stanowych uczelni. Studiowali tam jedni z najlepszych. Żeby im dorównać, wcześniej musiałam się bardzo dużo uczyć. Praktyki u Carlisla były dla mnie kluczem do lepszej przyszłości. Dzięki nim i jego obszernej wiedzy medycznej, którą chętnie się ze mną dzielił, zdołałam przeskoczyć dwa lata studiów.
Za każdym razem niezmiernie zadziwiała mnie jego ogromna erudycja. Czasem mówił i zachowywał się tak, jakby był o wiele bardziej doświadczony, bardziej obeznany niż większość starszych lekarzy. Chwilami musiałam zadać sobie spory trud, by rozszyfrować tego enigmatycznego człowieka, mimo że tak jak on, wprost uwielbiałam się uczyć.Wyszłam z domu, gdy na dworze było jeszcze ciemno, a dziadkowie byli pogrążeni w spokojnym śnie. Zajęcia miałam na godzinę dziesiątą trzydzieści, a z Forks do Seattle czekały mnie ponad trzy i pół godziny jazdy.
Ku mojemu zdziwieniu, dotarłam szybciej, niż się spodziewałam. Do pierwszego wykładu było jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam udać się do bogatej biblioteki położonej na terenie obiektu.
Zawsze, gdy wchodziłam do budynku miałam wrażenie, że znajduję się w Hogwarcie, szkole magii z "Harry'ego Pottera", którego tak chętnie czytałam, gdy byłam młodsza. Wszystko było takie podobne do tego magicznego miejsca.
Podziwiałam barwny witraż w jednym z okien w skarbnicy wiedzy, kiedy usłyszałam koło siebie cichy głos.- Siemka Liz. Tak myślałem, że cię tu znajdę.- niemal wyszeptał chłopak. Znów utknęłam w swoim świecie i nie zauważyłam jego obecności, mimo że stał tuż obok mnie.
- Cześć Alphad.- odpowiedziałam przenosząc na niego spojrzenie moich czekoladowych oczu.
Jak zwykle na jego lekko pulchnej, ciemniejszej od mojej niemalże alabastrowej, buzi odznaczał się szczery uśmiech, którym zawsze mnie witał. Ale tym razem wyglądał inaczej, na przekór wesołej mimice twarzy. Jego zazwyczaj ułożone, czarne włosy, teraz były w nieładzie, a niebieskie oczy wydawały się być smutne bez, tak bardzo dla niego typowych, psotnych iskierek. Moje obserwacje dopełniły spore worki pod oczami i przygarbiona sylwetka dwudziestopięciolatka.
Alphad był jedyną osobą na uczelni, z którą weszłam w bliższą relację. Poza nim miałam kilku znajomych, lecz spędzałam z nimi dość mało czasu. Mimo mojego miłego usposobienia, tylko Al potrafił ze mną tak długo wytrzymać. Kiedyś była z nami jeszcze Eveline, lecz przeprowadziła się do innego stanu i utrzymywałam z nią jedynie mailowy kontakt.
- Co się stało?- zapytałam unosząc brew, przy okazji wymownie patrząc na jego wygniecione ubrania.- Wyglądasz jak po ostrym..
- Nie kończ.- westchnął, na co uśmiechnęłam się niewinnie, robiąc minę w stylu: "co złego to nie ja".- Pokłóciłem się z rodzicami.- dodał wygładzając swoją niebieską koszulę.
- O nie. O co znowu poszło?- dopytałam wznawiając marsz, równocześnie wiedząc, że brunet podrepta za mną.
- A jak myślisz?- rozłożył bezwiednie ramiona, jakby w poddańczym geście.- O moją orientację.- oznajmił siadając obok mnie przy małym, machoniowym stoliku ustawionym w zacisznym kącie, między regałami. Milczałam, doskonale zdając sobie sprawę, że chłopak chce się wygadać.- Powiedziałem im o tym dość dawno, a oni cały czas myślą, że mi przejdzie i na siłę próbują znaleźć mi dziewczynę. Nawet ostatnio poznałem kogoś, ale boję się go przeprowadzić do domu, bo jak widać, wciąż nie pogodzili się z tym, że ich syn nie jest taki jakby tego chcieli.- zamilkł na moment, by po chwili dodać.- A ty jak sobie radzisz ze swoimi, Lizzy?
Zamyśliłam się. Jak ja radzę sobie z moimi rodzicami? Otóż nijak. Z matką rozmawiam jedynie przez telefon, a z ojcem wcale. I pomyśleć, że kiedyś byliśmy tak blisko...
- Widzisz... w ogóle sobie nie radzę.- odparłam wzruszając ramionami.- Już dawno przestałam. Ale to nic, w końcu mam dziadków, którzy na prawdę dobrze ich zastępują.- posłałam mu sztuczny uśmiech widząc jego zatroskaną minę.
- Liz, w pewnych sprawach nie są w stanie ich zastąpić. Choćby nie wiem jak się starali. Myślę, że ty sama też to wiesz.- odmruknął, a ja wróciłam do wpatrywania się w pobliski witraż, na którym zaczęły się tworzyć stróżki deszczu od zewnątrz. Oczywiście, że zdawałam sobie sprawę o słuszności jego słów, ale łatwiej było okłamywać samą siebie, że wcale nie jest tak jak mówił Alphad.
CZYTASZ
To be normal ♤ Carlisle Cullen
VampireGdzie Elizabeth Murphy zakochuje się w pewnym blondwłosym doktorze i zostaje mimowolnie wciągnięta w świat wampirów...