Chapter 7. Gossip and inspiring old man

1.5K 89 37
                                    


  Następnego dnia również szłam do szpitala na rano. Byłam kompletnie niewyspana, gdyż miałam nocne koszmary, których nawet nie zdołałam zapamiętać, a gdy się obudziłam około trzeciej nad ranem, wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje, co było niemożliwe, gdyż roleta w oknie była zasunięta, a drzwi zamknięte.

Z powodu zmęczenia, byłam zmuszona wziąć lodowaty prysznic i zrobić choć delikatny makijaż, zakrywający moje worki pod oczami. Zostało mi przez to mało czasu, więc naciągnełam na siebie losowe ubrania z szafy, zgarnęłam torebkę, płaszcz i wyleciałam jak torpeda z domu.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że mój samochód został na szpitalnym parkingu. Załamana walnęłam się otwartą dłonią w czoło. Już chciałam się wracać do środka i prosić dziadka o podwózkę, gdy zza moich pleców dobiegł odgłos trąbienia. Natychmiast się odwróciłam i wmurowało mnie w ziemię. Piętnaście metrów przede mną stał czarny Mercedes, a w nim siedział znajomy blondyn. Nie czekając, podeszłam bliżej, by po chwili wsiąść do auta.

- Cześć Carlisle, co tu robisz?- zapytałam, gdy odpalił. Mężczyzna zlustrował mnie spojrzeniem i uśmiechnął się pod nosem. Dopiero wtedy zdałam siebie sprawę, że nie zrobiłam nic z moimi włosami, które musiały zapewne wyglądać strasznie po nocy, a do tego miałam na szyi jego szalik, który mi "pożyczył" wcześniej. Zaczęłam go zdejmować, ale zatrzymał mnie jednym ruchem ręki.

- Tobie w nim bardziej do twarzy Lizzie.- oznajmił, a ja odwróciłam głowę w stronę okna, by nie zauważył mojego chwilowego zawstydzenia.- Wracając do pytania. Wczoraj pojechaliśmy moim autem, więc to było logiczne, że raczej nie będziesz miała jak dojechać.- wyjaśnił koncentrując się na drodze.- Zapnij pasy.- poinstruował mnie. Wykonałam jego polecenie, przypominając sobie, że wcześniej tego nie zrobiłam.

- Mimo, że nie zamawaiałam, dostałam dzisiaj księcia w czarnym Mercedesie.- zaśmialiśmy się, po czym niespodziewanie ziewnęłam, zasłaniając dłonią usta.

- Niewyspana?

- Yhm.- jedynie odmruknęłam w odpowiedzi, przeczuwając kolejne, potężne ziewnięcie. Już po chwili staliśmy pod większą kawiarnią, niedaleko szpitala.

- Zaczekasz? Zaraz wrócę.

- Jasne.

Nie musiałam długo czekać, gdyż wrócił po niecałych pięciu minutach z papierowym kubkiem w ręce.

- Proszę.- podał mi owy przedmiot z uśmiechem.- Ja piłem w domu.- dodał, widząc moją zdziwioną minę. W milczeniu pokiwałam głową i wzięłam łyka, w tamtej chwili, życiodajnego płynu. Cichy pomruk wydobył się z moich ust, gdy tylko przęłknęłam napój. Nie przepadałam za zwykłą kawą, ale w tamtym momencie była mi doprawdy potrzebna.

- Ratujesz mnie, Carlisle.- wymamrotałam, gdy dojeżdżaliśmy do celu. Mężczyzna zaśmiał się i zaparkował na swoim stałym miejscu, pod jednym z drzew. Szybko opuścił pojazd i jeszcze szybciej pojawił się po drugiej stronie i otwierał mi drzwi, kiedy miałam zamiar zrobić to sama.

Gdy weszliśmy do szpitala, poczułam się dość niezręcznie. Wszyscy na nas patrzyli. Dosłownie wszyscy. Nie ważne czy pacjenci, pielęgniarki czy inni pracownicy placówki. Lekko zażenowana schowałam się za kurtyną włosów, gdy poczułam jak blondyn delikatnie chwyta mnie za dłoń, w celu dodania otuchy. Taki mały gest, a pomógł. Byłam mu za to wdzięczna jeszcze bardziej. Nie przejmując się wzrokiem innych, złotooki pociągnął mnie w stronę gabinetu. Spuściłam głowę. Kolejny raz byłam w centrum uwagi, choć tego nienawidziłam. Czasem pragnęłam stać się niewidzialna, choć na jeden dzień.

Po kilku godzinach, mieliśmy nieplanowanego pacjenta, którego przyjmował zazwyczaj inny lekarz. Niestety był na zwolnieniu, dlatego musiałam udać się po dokumentację medyczną rekonwalescenta.
Z uśmiechem, pierwszy raz od rana, opuściłam pomieszczenie. Tego dnia było wyjątkowo tłoczno, dlatego wiedziałam, że nie wyjdziemy tak wcześnie jak wczoraj. Tym razem na szczęście uprzedziłam o tym moich "opiekunów".
Do dyżurki lekarskiej nie miałam daleko. Tylko jedno piętro, które i tak pokonałam windą. Dlatego stanięcie przed odpowiednimi drzwiami nie zajęło mi nawet pięciu minut. Grzecznie zapukałam, a gdy otrzymałam pozwolenie, weszłam do środka.

- Doktor Cullen prosi o dokumentację medyczną pana Jack'a Martinez'a.- oznajmiłam na jednym tchu, patrząc po zebranych w pomieszczeniu.

Łącznie było sześć osób. Dwie kobiety i czterech mężczyzn. Rozpoznałam doktor Sheryl Rodriguez, która była piękną, a zarazem niezwykle szanowaną kobietą, zajmującą stanowisko kardiologa i równocześnie zastępcy Cullena, który oprócz bycia znakomitym chirurgiem, pełnił funkcję głównego szpitalnego ordynatora.
Z tego, co zdążyłam zaobserwować, wraz z doktorem Pierre, dość dużo starszym ode mnie, przerażającym anestezjologiem, często obgadywała Carlisle'a.
Kobieta zdecydowanie nie kwalifikowała się do grupy zbyt miłych ludzi, podobnie jak neurolog i okulistka, którzy także znajdowali się w środku. Miałam wręcz wrażenie, że doktor Sheryl jest odrobinę mizoginistyczna, patrząc na to jak odnosi się do swoich współpracowniczek.
Westchnęłam cicho, widząc nielubiane twarze.

Na szczęście zaraz po mnie do pomieszczenia zawitała uprzejma czarnoskóra kobieta z ciemnymi loczkami spiętymi w mały koczek, ledwo po czterdziestce- doktor Alabama.
Jak się okazało, potrzebne pliki były już naszykowane, a dzięki pomocy wcześniej wspomnianej, udało mi się je szybko znaleźć, więc mogłam wracać. Szybko podziękowałam i opuściłam pomieszczenie. Zamykając drzwi pokoju, zalała mnie fala ulgi. Wzrok Rodriguez był tak przeszywajacy, że zaczęłam się zastanawiać czy nawet przypadkiem nie zrobiłam czegoś źle.
Z czystej ciekawości postanowiłam jeszcze chwilę zostać. Chciałam wiedzieć o czym będą rozmawiać.

- Ta młoda jest jakaś dziwna.- oznajmił z westchnieniem Pierre. Oczami wyobraźni mogłam wręcz zobaczyć jego wyraz twarzy w tamtej chwili.

- W końcu to partnerka- tu usłyszałam bardzo głośne parsknięcie kardiolożki.- naszego pożal się Boże ordynatora.

Nie powiem. Lekko mnie wmurowało w posadzkę, przez co przegapiłam urywki ich rozmowy.

- Wczoraj razem wyszli, a dzisiaj przyjechali jednym autem. W dodatku ta cała Elizabeth wyglądała jak po...

- Przygruchał sobie młodszą...

W tamtym momencie miałam ochotę tam wpaść i oświadczyć, że nic się nie wydarzyło. Nie byłam taka.
Moją próbę udaremniła doktor Alabama, broniąc mnie i Carlisle'a, a chwilę później moja uwaga skupiła się na jednej ze starszych pacjentek, pytającej gdzie może znaleźć toaletę. Uśmiechnęłam się pobłażliwie i wskazałam staruszce gdzie jest jej cel.
Gdy odeszła, stwierdziłam że zakończę "podsłuchiwanie" lekarzy. Byłam wdzięczna losowi, że zaczepiła mnie ta kobieta. Gdyby nie ona, byłabym zdolna tam wparować. Lekko oburzona skierowałam się w stronę windy. Ich zachowanie było niestosowne. Zachowali się jak banda nastolatków ze szkoły średniej, a nie jak profesjonalni, dyplomowani lekarze.
Jak można tak kogoś bezczelnie obgadywać, a nawet oczerniać?!

Westchnęłam, wchodząc do gabinetu blondyna, który od razu zauważył mój gorszy  nastrój. W końcu, gdy widział mnie zaledwie kilkanaście minut wcześniej, wręcz promieniałam. Wywróciłam melodyjnie oczami, przez co na jego twarzy pojawił się mały uśmiech. Zawsze rozbawiałam go tym gestem.

- Nawet nie pytaj.- zaledwie szepnęłam, zważając na obecność pacjenta w pomieszczeniu.

Podałam blondynowi kartotekę seniora, którą zdążyłam na szybko przewertować w windzie. Na jej podstawie wywnioskowałam, że rekonwalescent miał takiego samego pecha do wypadków, co ja, a szpital był niemalże jego drugim domem. Dodatkowo jego żona zmarła młodo w tragicznym wypadku, nie dając mu potomstwa, więc został sam.
Dlatego dziwiłam się, patrząc na jego łagodną, delikatnie uśmiechniętą twarz, lekko pokiereszowaną od małego wypadku w lesie. Stracił sens życia lata temu i podniósł się z powrotem na nogi, a dodatkowo zaczął pomagać innym. To było piękne.
Praca w szpitalu nigdy nie przestawała mnie zadziwiać, głównie ze względu na różnorodność ludzi. Każdy przypadek był inny. Może były te same schorzenia, lecz dowolnie wybrany organizm przechodził je zupełnie inaczej.
Carlisle miał wielu pacjentów, których podziwiałam. Zacząwszy od uroczej Daisy, u której złamania były jak chleb powszedni, kończąc na panu Martinez'ie. Wszyscy byli wyjątkowi, a ich rany przedstawiały niekiedy niesamowite historie.

To be normal ♤ Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz