Chapter 1. Introduction

2.6K 102 27
                                    

   Siedząc na drewnianym parapecie największego okna w moim starym pokoju, przyglądałam się monotonicznemu życiu ludzi. Mieszkając niedaleko głównej ulicy Forks nie było to trudne.
Odkąd pamiętam to miejsce było moją ostoją.
Coś niezwykle silnego przyciągało mnie do tego małego miasteczka w stanie Waszyngton. Może byli to dziadkowie, u których spędzałam niemal każde wakacje i święta, może ludzie, którzy zdawali się być bardziej życzliwi, a może po prostu urok deszczowej mieściny.
Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi jak moi rodzice, bądź znajomi, których starannie mi dobierali. Szczególnie upodobałam sobie ciszę i spokój, o które nietrudno było u dziadków.
Rodzice mojego ojca byli sędziwymi staruszkami podchodzącymi wiekiem pod siedemdziesiątkę. Zawsze znajdowali dla mnie czas, byli gdy ich potrzebowałam, wspierali w trudnych chwilach. Poniekąd zastępowali w większości obowiązków moich rodzicieli- pracoholików, dla których liczyła się jedynie pozycja i opinia innych. Głównie dlatego chcieli abym została prawnikiem, jak oni i moja idealna siostra, Trish.
Ten jedyny raz w życiu postanowiłam się zbuntować i zająć się wreszcie swoimi marzeniami, a nie ich oczekiwaniami. Podczas jednej z rodzinnych kolacji oświadczyłam, że zostanę lekarzem. Po mojej długiej przemowie, zgodzili się, choć niechętnie. Jednak moja matka uznała, że będzie to świetny pretekst, by wysunąć własne żądania. I tak oto zostałam zaręczona z synem najlepszych przyjaciół rodzicielki- Patrick'iem. Był świetnym chłopakiem z wielkimi ambicjami, do tego bardzo przystojnym i dość bogatym. Ale nie był dla mnie, nie był mój, a ja nie byłam jego.

Poza tym to chore, że rodzice zawarli ze znajomymi pakt rodem ze średniowiecza. W dwudziestym pierwszym wieku było to nie do pomyślenia. Dodatkowo od zawsze słynęłam wręcz z opinii o tym, że ślub powinno się brać z miłości, której między mną a Patrick'iem nie było wcale.

- Elizabeth! Dochodzi siódma!- krzyk staruszki wyrwał mnie z natłoku myśli. Na wpół do ósmej miałam się stawić w miejscowym szpitalu na praktykach u doktora Cullen'a. Z delikatnym uśmiechem zsunęłam się z drewnianego parapetu i zbiegłam po dębowych schodach na parter. W kuchni jak zwykle krzątała się siwowłosa staruszka w swetrze, spódnicy i za dużym kuchennym fartuchu ze starannie namalowanymi przeze mnie owocami i warzywami. Dałam jej go kilka lat wcześniej na urodziny i nieustannie chwaliła się nim przed koleżankami.
Spojrzałam na jej zmarnowaną przez czas twarz, którą zawsze rozświetlał promienny uśmiech, docierający aż do ślicznych, czekoladowych oczu wzbogaconych o delikatne zmarszczki i gęste wachlarze, już równie siwych co reszta włosów, rzęs.

- Gdzie dziadek?- spytałam, rozgladając się po pomieszczeniu połączonym z salonem, w którym niemal zawsze o tej godzinie siedział mężczyzna czytając gazetę.

- Pojechał na ryby z kolegami.- oznajmiła przewracając oczami.
Była bardziej "wyluzowana" niż cała reszta naszej sztywnej rodzinki, mogłyśmy porozmawiać o wszystkim, ale mimo to wolała mieć dziadka przy sobie.
Podała mi śniadanie zapakowane w papierową torebkę i usiadła przy wyspie kuchennej, tuż obok mnie.

- Dzwoniła matka.- westchnęłam, a kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem. Obydwie za nią nie przepadałyśmy. To śmieszne, że babcia była mi sto razy bliższa niż mama i razem ją obgadywałyśmy, co zawsze poprawiało mi humor.- Patrick ma przyjechać za niecały miesiąc jak tylko skończy mu się zapieprz w pracy.- oparłam głowę o rękę i zaczęłam wpatrywać się w krople deszczu spływające po szybie kuchennego okna. Wiedziałam, że kto jak kto, ale siwowłosa nie wytknie mi mojego momentami wulgarnego słownictwa, choć sama starałam się je ograniczać. Od wskazywania mi moich błędów była moja matka, z którą niestety często się o to kłóciłam.

- Och, damy radę kochanie. Radziłyśmy sobie z gorszymi rzeczami.- machnęła niedbale ręką. Widząc jej podejście, na moją twarz mimowolnie wyszedł spory uśmiech. Nieważne co robiła. Przy tej kobiecie nie potrafiłam utrzymać depresyjnego nastroju.- A teraz leć, bo się spóźnisz.- na pożegnanie pocałowała mnie w policzek.

Mimo moich ukończonych dwudziestu trzech lat, czasem wciąż traktowała mnie jak dziecko. Ale czy to właśnie nie należy do obowiązków babci?

To be normal ♤ Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz