Wiosna chyliła się ku końcowi, zakończył się maj, zaczął czerwiec, a wraz z nim przyszło lato. Co za tym idzie w Forks było znacznie cieplej i rozkwitały naprawdę piękne kwiaty, w tym urokliwe begonie, cudowne róże, których w ogrodzie dziadków było pełno i szczególnie przeze mnie upodobane nachyłki wielokwiatowe oraz wiciokrzewy.
Cieplejszy klimat wpływał na mnie dość korzystnie.
Skończyłam studia z wyróżnieniem, rozwiązałam sprawę Alphada (jak się okazało jego rodzice wzięli sobie moje słowa do serca i wcale mnie przez nie znienawiedzili- wprost przeciwnie, często mnie zapraszali do siebie) i spędzałam sporo czasu z dziadkami i rodziną Cullenów.W dość ciepły i słoneczny jak na Forks niedzielny poranek, byłam umówiona z Carlisle'm. Nie znałam żadnych szczegółów, oprócz tego że po mnie przyjedzie bardzo wcześnie, bo już około czwartej nad ranem. Było to co najmniej dziwne.
Zadzwonił dzień wcześniej wieczorem i oznajmił, że gdzieś mnie zabiera. Miał poddenerwowany głos. Sytuacji na pewno nie ułatwiła Alice, która zapewne przez całą rozmowę stała tuż obok niego, co chwilę radośnie mnie uprzedzając, że mężczyzna ma dla mnie niespodziankę, której nie zapomnę do końca życia.
Miałam pewne podejrzenia, ale nie chciałam zapeszać.Rano ledwo się podniosłam z łóżka, gdy zadzwonił budzik. Mozolnie wstałam, a następnie poczłapałam do łazienki, dość mocno przecierając oczy. Wpadłam nawet boleśnie na małą komodę stojącą w korytarzu. Wiedziałam, że nie obejdzie się bez sporego siniaka.
- Obyś miał dobre wytłumaczenie Carlisle.- warknęłam rozeźlona, wysiskając pastę do zębów na szczoteczkę.
_____________________________________________Naprawdę starałam się wyszykować na czas, ale niestety nie było mi to dane.
Dlatego więc dopiero o czwartej dwadzieścia wsiadłam do samochodu blondyna, który przywitał mnie motylim pocałunkiem.- Czy wyciągnięcie mnie z łóżka o tej godzinie było konieczne?- spytałam, równocześnie zapinając pasy, podczas gdy wampir ruszył.
- Tak.- odparł z lekkim uśmiechem. Westchnęłam i oparłam się czołem o boczną szybę. Miłe uczucie ciepła i świadomość tego, że mężczyzna, którego kocham nad życie jest tuż obok pozwoliło mi na spokojny sen.
Obudziłam się dopiero, gdy poczułam, że się przemieszczam. Z zaskoczeniem zaobserowałam, że wampir niesie mnie na rękach. Pisnęłam zaskoczona, podczas gdy mężczyzna uśmiechnął się, patrząc na mnie z czułością.- Długo spałam?- zapytałam. Usadowiłam się wygodniej w jego ramionach, co skomentował niewyraźnym pomrukiem.
- Wystarczająco żeby przegapić kilka leśnych zwierząt.- zachichotał. Mina mi zrzedła.- Oj nie dąsaj się. Zapewniam, że wiele ich jeszcze zobaczysz.
- Czyżby kolejna wizja Alice?- podniosłam brew w pytającym geście. Blondyn uśmiechnął się tajemniczo i odstawił mnie na miękkie, leśne runo.
- Jesteśmy.
- Nie odpo...- zacięłam się, patrząc na krajobraz rozpościerający sie przed moimi oczami. Byliśmy w samym środku lasu na dość sporej dzikiej plaży z ogromnym jeziorem. Woda była tak czysta, że z łatwością mogłam dostrzec pływające w niej małe rybki i inne zwierzęta. Słyszałam najmniejszy szmer. Niemalże czułam to połączenie z naturą. Jednakże tym, co spodobało mi się najbardziej było słońce. Piękne wschodzące słońce okalane zarówno zimnymi jak i ciepłymi barwami na bezchmurnym niebie.
Nie dziwiłam się już dlaczego mężczyzna wyciągnął mnie z łóżka o takiej porze. Nie żałowałam. Ten widok niezaprzeczalnie był tego warty. Nie wiedząc, że to nie koniec atrakcji, odwróciłam się na pięcie do klęczącego tuż przede mną blondyna. Głośno wciągnęłam rześkie powietrze. Zapach lasu wypełnił moje nozdrza, dziwnie mnie uspakajając.- Elizabeth, pewnie się domyślasz, że nie zabrałem cię tu bez powodu. Moja pozycja jest w zasadzie jednoznaczna.- zaśmiał się z własnych słów, podczas gdy ja stałam jak zaczarowana.- Kocham cię Lizbeth i może nie jestem romantykiem, a to zabrzmi zapewne tandetnie, ale nie wyobrażam sobie wieczności bez ciebie. Dlatego Elizabeth Jean Murphy, spędzisz ją u mego boku, zgadzając się wyjść za mnie?- zadał w końcu to pytanie, w międzyczasie wyjmując małe, aksamitne pudełeczko z mieniącym się w słońcu pierścionkiem.
Patrzyłam na niego oniemiała, ze łzami w oczach. Wcześniej się domyślałam, że może o to chodzić, ale domyślać się a wiedzieć to dwie różne sprawy. Pokiwałam energicznie głową na tak. Magicznie odjęło mi mowę. Mi! Wiecznej gadule!
Mężczyzna wstał i z radością wypisaną na twarzy ostrożnie ujął moją dłoń i wsunął na palec pierścionek. Dopiero wtedy mogłam mu się dokładnie przyjrzeć. Był bardzo zgrabny, wykonany z delikatnego srebra. Miał średniej wielkości oczko. Nie za duże, nie za małe, w sam raz. Znajdował się w nim jeden z piękniejszych jakie kiedykolwiek miałam okazję zobaczyć kamień szlachetny- delikatnie mieniący się granatem szafir.
Cieszyłam się z wyboru Carlisle'a.
Szafir był symbolem nieśmiertelności i czystości w uczuciu. Wybierali go ci, którzy cechowali się mądrością i pragnęli by ich związek był mocny, a przede wszystkim skupiał się na partnerstwie. Zauroczył mnie również fakt, że dokładnie ten sam kamień dziadek ofiarował babci w dniu zaręczyn.- Kocham cię.- wyznałam kolejny raz, łącząc nasze usta w subtelnym pocałunku.
Nie czekając dłużej wtuliłam się w tors blondyna. Tego dnia wydawał mi się cieplejszy niż zwykle.
CZYTASZ
To be normal ♤ Carlisle Cullen
VampireGdzie Elizabeth Murphy zakochuje się w pewnym blondwłosym doktorze i zostaje mimowolnie wciągnięta w świat wampirów...