Chapter 12. Exam, unlucky rain and truth

1.3K 95 16
                                    

Wychodząc z sali egzaminacyjnej skumulowany wcześniej stres ze mnie uleciał. Na naukę poświęciłam całą Niedzielę i noc, więc wyglądałam gorzej niż źle i byłam niewyspana. Ale posiadało to też swoje plusy. Miałam pewność, że poszło mi bardzo dobrze.

- Przestań się tak szczerzyć, Murphy.- mruknął pod nosem idący tuż obok mnie Alphad.

Mój przyjaciel był typem kujona, więc także zarwał nockę na naukę, lecz w przeciwności do mnie nie był przekonany aż tak bardzo do satysfakcjonującego go wyniku. A może powinnam napisać w pełni satysfakcjonującego dla jego rodziców? Mimo, że moja relacja z rodzicielami praktycznie nie istniała, bardzo mu współczułam problemów w domu. Ja przynajmniej mogłam się od nich uwolnić i póki co, jako tako spełniałam wymagania matki. Ojciec nigdy nie robił mi aż takich zażutów. Zazwyczaj był milczący. Czasem miałam wrażenie, że odkąd wkroczyłam w wiek nastoletni, przestał brać udział w rodzinnym życiu.

- Oj cicho siedź. Nawet najmniejszą radochę potrafisz mi zepsuć.- pokręciłam głową, kpiący uśmieszek sam pchał mi się na usta.
Chłopak w odpowiedzi zaśmiał się i poczochrał mnie po i tak tragicznie wygladających włosach. Odepchnęłam jego rękę, która zaraz jak bumerang do mnie wróciła, tym razem obejmując moje ramiona. Wytknęłam mu język, nie przejmując się spojrzeniami ludzi wlepionych centralnie w nasze sylwetki.

- Czasem zachowywujemy się jak dzieci.- westchnął i uśmiechnął się z pewnego rodzaju nostalgią.

- A czy to źle?- zagryzłam policzek od środka, wyczekując jego odpowiedzi.

- Och, nie. Oczywiście, że nie. Przynajmniej wnosimy coś oryginalnego do tego nudnego świata. Wbrew temu co myślą moi rodzice z kijem w tyłkach.

Zachichotałam cicho, próbując stłumić śmiech w jego białej koszuli. Alphad miał dużo pozytywnych cech, ale jedną z tych, które ceniłam najbardziej, zdecydowanie była ta, że uwielbiał się przytulać. Dlatego staliśmy na parkingu przed uczelnią w uścisku, chichocząc przy okazji jak głupi. Puściliśmy się dopiero, gdy spadły na nas pierwsze krople deszczu. Po krótkim pożegnaniu wsiadłam szybko do samochodu by nie zmoknąć. Nie chciałam przemoczyć białej bluzki pod którą jak na złość musiałam założyć czarny, ozdobny biustonosz.
Jeszcze raz zerknęłam do notatek, czy aby na pewno zrobiłam wszystko prawidłowo, po czym ruszyłam, podziwiając żywe Seattle.

W połowie drogi dopadła mnie straszliwa ulewa, przez co niestety mało widziałam. Musiałam zwolnić i bardziej uważać, dzięki czemu moja podróż znacznie się wydłużyła. Po kilkudziesięciu kilometrach, będąc już na granicy Forks, silnik mojego samochodu niespodziewanie zgasł. Wiele razy próbowałam go odpalić. Niestety z marnym skutkiem. Kontrolka pokazywała, że w baku nie ma nawet kropelki paliwa.

- Cholera.- zaklnęłam, uderzając się dłonią w czoło. Wciąż cicho przeklinając pod nosem, wysiadłam z cieplutkiego auta na ulewę. Ze zdziwieniem zaobserwowałam, że temperatura spadła. Zaczęłam się rozglądać. Z każdej strony las. Pusto i głucho. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że na granicy drzew widzę jarzące się duże ślepia jakiegoś zwierzęcia, ale tak szybko zniknęły, że zaczęłam wmawiać sobie, że mi się przywidziało. Na zewnątrz stałam zaledwie moment, ale z przykrością odnotowałam w głowie, że przemokłam niemal do suchej nitki. Świetnie. Nie dosyć, że utknęłam w lesie bez możliwości wezwania kogokolwiek, to jeszcze przemokłam i nie miałam ubrań na zmianę. To zwiastowało katastrofę, jeśli to wszystko już nią nie było.
Zamknęłam oczy i oparłam się o maskę samochodu. Czując zimne krople spływające po mojej twarzy pozwoliłam ulotnić się moim emocjom w postaci długo skrywanych łez, które mieszały się na przemian ze stróżkami deszczu. Wsłuchując się w odgłosy natury, wyrównałam oddech i zaczęłam się uspokajać. Wtedy jedyne o czym marzyłam to ciepła kąpiel i moje łóżko z mięciutką pościelą.
Gdy miałam już na powrót wsiąść do samochodu i w środku zacząć zastanawiać się co dalej, z naprzeciwka nadjechał znajomy mi czarny Mercedes. Z piskiem zachamował niedaleko mnie, a ze środka wręcz wybiegł Carlisle. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Deszcz zaczął moczyć jego włosy, twarz, ubrania... W jednej chwili mój wzrok skupił się na jego ustach. Blondyn zobaczył moje spojrzenie i przyspieszył.

Przywarł do mnie swoimi miękkimi wargami. Od razu odwzajemniłam pocałunek. Zatraciliśmy się w płomiennych doznaniach, na chwilę zapominając o świecie. Gdy zabrakło mi powietrza, mężczyzna gwałtownie się odsunął i zaczął wręcz natarczywie skanować moją sylwetkę. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o białej koszuli i jej problemie. Na szczęście pomyślał o tym samym i już chwilę później byłam otulona jego granatową kurtką, siedząc w jego samochodzie, z którego chwilę wcześniej wysiadły Alice i Rosalie. Razem z blondynem coś majstrowali przy moim BMW. Rosalie wsiadła do środka wraz z brunetką i odjechały, zostawiając nas samych, gdyż złotooki zdążył już do mnie dołączyć.
Przez dłuższy czas jechaliśmy w milczeniu. Nie przeszkadzało mi to. W tamtej chwili potrzebowałam się wyciszyć. Mój trans został przerwany, gdy stanęliśmy na leśnym parkingu. Nie miałam zielonego pojęcia co się działo, ale przy blondynie czułam się bezpiecznie.

- Carlisle skąd...- głośno przęłknęłam ślinę.- Skąd wiedzieliście?- poprawiłam się tym razem głośniej. Nie śmiałam nawet spojrzeć na mężczyznę, mimo że wiedziałam, że bacznie mnie obserwuje. Z nerwów zaczęłam bawić się delikatną bransoletką ze srebra, którą rano ledwo znalazłam wśród innych moich rzeczy.

- Liz...- mruknął cicho, specjalnie przeciągając moje imię. Tak jakby chciał dać sobie więcej czasu na wyjaśnienia.- Muszę ci coś powiedzieć.

Właśnie w tamtym momencie mój perfekcyjny świat wykreowany przez moich rodziców został doszczętnie zrujnowany.

To be normal ♤ Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz