Rozdział 9

823 44 18
                                    

Tydzień później
P.O.V. Eli

Mija już tydzień odkąd Amber trafiła do szpitala. Mimo upływu czasu nadal jest nieprzytomna. Jej stan jest stabilny ale fakt, że nie ma z nią kontaktu jest przygnębiający.
Yasmine nie poniosła żadnych konsekwencji bo nikt nie ma dowodów dotyczących tego co zrobiła.

Wchodziłem właśnie do szkoły i zobaczyłem Moon. Pierwszy raz od tygodnia. Wcześniej nie było jej w szkole a kontakt z nią się urwał. Ruszyłem w jej kierunku, chciałem z nią wszystko wyjaśnić. Nie zauważyła mnie więc stanołem za nią.

-Skoro wreszcie się widzimy to może wyjaśnisz mi to i owo? - wycedziłem a dziewczyna momentalnie się odwróciła. Otworzyła szeroko oczy i cofnęła o krok.

-nie rozumiem... O co ci chodzi?-te słowa wyprowadziły mnie z równowagi.

-O co mi chodzi?! Czemu spokojnie patrzyłaś jak ta pusta blondyna krzywdzi bezbronną dziewczynę. - krzyknąłem w jej stronę.

-Ja... Nie wiem...

-Jak mogłaś się tak zachować Moon? Czy ona ci coś zrobiła?! Nie.

-Przepraszam ja nie chciałam aby tak wyszło.- powiedziała smutno patrząc mi w oczy.

-Ale mimo to nic nie zrobiłaś. A teraz ona leży w szpitalu. Jeśli coś jej będzie to tylko z twojej i Yasmine winy.

-Nie mów tak. - szepnęła z przerażeniem dziewczyna, a w jej oczach zabłysły łzy.

-Wiesz, będzie lepiej jeśli się rozstaniemy. Yasmine ci wystarczy. - odwróciłem się i poszedłem w kierunku sali chemicznej. Dziewczyna krzyknęła jeszcze coś za mną ale nie zwracałem na to uwagi. Moje myśli zaprzątała blada szatynka leżącą właśnie w sali szpitalnej. Byłem kompletnie wyprowadzony w równowagi. Potrąciłem jakiegoś pierwszoklasistę i szybkim krokiem ruszyłem do Miguela, który stał naprzeciwko.

Po skończonych lekcjach postanowiłem pójść z Diazem i Demetrim na miasto a o godzinie 17 na trening do Cobra kai. Szedłem właśnie z chłopakami do parku. Czułem się z nimi tak jak kiedyś. Byłem zadowolony, że znów się dogadujemy. Demetri jak to on mówił swoim własnym humorem. Ale nas na swój sposób to bawiło. Mimo, że każdy z nas był inny to byli z nas dobrzy kumple. Mimo kłótni.

Niedaleko parku spotkaliśmy Aishe, która się do nas dołączyła. We czwórkę usiedliśmy na trawie obok niewielkiego stawu.

-Jade zaraz odwiedzić Amber. Może i jest nieprzytomna ale wierzę, że wkrótce się wybudzi. Obwiniam się! Przenież mogłam pójść razem z nią a nic by się nie stało... Nie leżałaby tam teraz podpięta do tych wszystkich kabli, blada jak trup. Gdyby nie moja głupota nic by się nie wydarzyło, a ona nadal byłaby z nami, uśmiechnięta jak zawsze. - wypaliła szybko dziewczyna. Jej dłonie trzęsły się a twarz biała jak płótno nerwowo ruszała się. Było mi jej żal, a także szkoda. Poklepałem ją po ramieniu.

-Nie przejmuj się tak, kurde. Wiemy, że to wyszło przypadkiem i tego nie chciałaś. - pocieszyłem ją. Ta kiwnęła głową i wróciliśmy do wcześniejszych głupich rozmów o czaszach gdy byliśmy jeszcze młodzi.

Pożegnałem się z resztą i razem Miguelem ruszyliśmy do dojo. Mój przyjaciel szedł wyraźnie przygnębiony. Zatrzymałem się i popatrzyłem na niego badawczo.

-Co jest stary? - spytałem po chwili na co on spojrzał na mnie wymijająco

-Nic. Wszystko okej. - powiedział jakby od niechcenia

-Nie wierzę. Mów przecież znamy się już tyle czasu.

-Sam. Jestem z nią pokłócony już tyle czasu a nadal nie wiem jak się z nią pogodzić. - westchnął zrezygnowany.

-Zaproś ją w miejsce gdzie oboje lubiliście chodzić. Tam gdzie macie najwięcej wspomienień. Kup jej kwiaty lub inny upominek i porozmawiajcie szczerze. Nawet jeśli nie będzie chciała utrzymywać z tobą kontaktu to będziesz wiedział na czym stoisz. - wyjaśniłem. Chłopak popatrzył na mnie przez chwilę i pokiwał głową.

Weszliśmy do dojo i zdjeliśmy buty. Przebraliśmy się w nasze karateki i czekaliśmy na przybycie Johnego.

-Witajcie. Jak narazie jesteście tylko wy bo dzisiaj miał być trening przygotowujący.

-Na co?

-Na turniej oczywiście. - prychnął zniecierpliwiony sensei. - Ale panny Robinson dzisiaj nie mogła przybyć.
A gdzie ta nowa? Ta co walczyła ostatnio z Hawkiem?

-Ona... Jest w szpitalu. - odparł Miguel

-Co? Jak to się stało? - spytał zdziwiony

-Yasmine uderzyła jej głową o umywalkę. Dostała krwotoku i najpewniej silny wstrząs mózgu. Od tygodnia leży nieprzytomna w szpitalu. - odparłem

-Kiepsko to widzę jeśli nie wróci na treningi. No nic. Zróbcie sobie rozgrzewkę i ćwiczcie uderzenia nogami. Następnie każdy z was 80 pompek na kostkach i trening z linkami. Jak skończycie to mnie zawołajcie. - Otworzyłem szerzej oczy na jego słowa. Leci ostro. Ale na trzy tygodnie jest turniej karate. Z niechęcią zaczeliśmy się rozgrzewać. Poszedłem po kwadraty do ćwiczeń kopnięć u założyłem na ręce. Kolejno ustawiałem ręce w powietrzu tak aby Miguel mógł kopnąć je. Wykonywał proste kopnięcia i wyskoki ale także skomplikowane sekwencje. Potem rolę się zmieniły i to ja wykonywałem ćwiczenia. W pewnym momencie chłopak podłożył mi nogę przez co runąłem na ziemię jak długi. Słyszałem tylko jak śmieje się głośno. Spojrzałem na niego wściekle a ten że śmiechu upadł na podłogę i trzymał się za brzuch. Po chwili i ja się zaśmiałem bo ta sytuacja była wprost niedorzeczna.

Robiłem właśnie kilka z ostatnich do wykonania pompek. Przewróciłem się na plecy i lekko dyszałem. Ręce piekielnie mnie bolały. Zauważyłem, że Diaz również zmęczył się całym treningiem. Napiliśmy się wody i wykonaliśmy resztę ćwiczeń.

-Skończyliśmy sensei. - krzyknął Miguel

Szczupły blondyn wyszedł z swojego gabinetu i poprowadził resztę treningu. Mieliśmy krótki sparing ze sobą, a ja przegrałem jednym punktem.

Na koniec pożegnałem się z kolegą i ruszyłem do szpitala. Planowałem odwiedzić przyjaciółkę. Nadal byłem wściekły na Moon i nie sądziłem abyśmy znów się pogodzili. Wszedłem do szpitala i do odpowiedniej sali. Na końcu stało łóżko i kilka maszyn, a do nich przypięta dziewczyna. Usiadłem na taborecie obok łóżka i spojrzałem na nią smutno. Brakowało mi jej śmiechu przypominającego czajnik. Jej brązowych włosów prawie zawsze upiętych w luźny kok. Jej bystrych oczu, lśniących inteligencją, charyzmą i odwagą. Często jednak widziałem jak jej oczy przepełniał smutek i żal. Takie spojrzenie posłała mi gdy przed fontanną naskoczyłem na Demetriego. Wiedziałem, że źle postąpiłem. A to dzięki niej. Było mi głupio, że tak skromna osoba jak ona potrafiła tak ustawiać po kątach.- uśmiechnąłem się na te ostatnią myśl.

Nie wiedziałem kim jest dla mnie ta dziewczyna i to mnie przerażało.

-Obiecuje, że już nikt cię nie skrzywdzi. - szepnąłem prawie niedosłyszalnie i pogładziłem jej policzek. Chociaż wiedziałem ,że strach przed tym co zrobiłem w przeszłości nie pozwoli bym dał jej zbliżyć się do mnie.

Złote Kimono |E.M|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz