Rozdział 2

3.8K 128 18
                                    

Parkuję samochód mamy pod małym domkiem z czerwonej cegły, który swoim wyglądem nie różnił się od pozostałych budowli przy tej ulicy.
Zatrzaskuje czerwonego Priusa i podążam wąską ścieżką wyłożoną jasnymi kamieniami do białych drzwi.
Mijam ładnie przystrzyżony trawnik, co jest zasługą taty Carmen, który pamiętam jak dziś, cieszył się jak dziecko na Boże Narodzenie, gdy zakupił mały traktorek do koszenia trawy.
Powierzchnia ich działki nie wymagała takiego dużego sprzętu, ale Steve Marshall uparł się i od tamtej pory ich trawnik, wygląda jak z okładki czasopisma ogrodniczego.
Przed drzwiami stoją dwa duże białe drewniane lampiony, które Carmen bądź jej mama co dwa lata odświeżają. Wszystko wygląda identycznie jak przed pięciu lat.
Przyciskam guzik elektrycznego dzwonka z wbudowaną kamerą.
Drzwi otwiera mi rozpromieniona Carmen. Uśmiecham się serdecznie, stęsknionym wzrokiem, jednak gdy mój wzrok dostrzega wybrzuszenie na jej brzuchu, mina mi rzednie.
Dziewczyna szybko orientuje się na co patrzę z otwartą buzią i kładzie obronnie dłoń na swoim małym ciążowym brzuszku.

   - Jesteś w ciąży. - wypowiadam słowa, lecz brzmi to tak jakbym mówiła wyłącznie do siebie.
   -Boże, ty jesteś w ciąży i masz brzuszek. – powtarzam wbijając wzrok w jej brzuch. Nie pozwalam dziewczynie cokolwiek powiedzieć. Rzucam się ostrożnie na jej szyję i wtulam się w jej włosy, przepraszając ją w kółko. Carmen obejmuje mnie po chwili, klepiąc mnie po plecach.
   - Już dobrze Bianka, wybaczam Ci. - kręcę głową, niedowierzając. Mimo, że dziewczyna uśmiecha się do mnie, czuję, że ją zawiodłam.
Jak mogłam być taka samolubna. Przez ten cały czas Carmen wydzwaniała do mnie, a ja nie znalazłam choćby pięciu minut na rozmowę z nią.

   - Który to miesiąc? - pytam odsuwając się od niej.
   - Prawie piąty. - dosłownie nie wiem co powiedzieć.
   - Wejdź do środka, muszę przypilnować Toma, bo zaraz spali moją kiełbasę, a w tej chwili byłabym wstanie za nią zabić. - żartuję dziewczyna i wpuszcza mnie do środka.
Wchodzę za nią do salonu, który wyglądem wciąż pozostał nie zmieniony.

   -Twoi rodzice, też są? –pytam ciekawa. Chciałabym ich również zobaczyć, kiedyś przebywałam w tym domu tak dużo czasu, że traktowałam ich jak członków rodziny.

Sytuacja wyglądała identycznie w moim domu, obie byłyśmy jedynaczkami, a nasi rodzice dzięki naszej wieloletniej przyjaźni zyskali drugą córkę. Gdy pokłóciłam się z Carmen, moi rodzice bardzo się tą sytuacją zmartwili.

   -Tylko mama, tata musiał iść do pracy. –przyjaciółka sięgnęła po tace ze szklankami i ruszyła w stronę tylnego wejścia. -Bianka, przez telefon zapomniałam Ci powiedzieć, że on też tu będzie. – doskonale wiedziałam o kim mówi. Moje serce zabiło szybciej. Dziewczyna obróciła głowę w moją stronę i spojrzała uważnie na moją twarz, robiąc zmartwioną minę.
   -Nie patrz tak na mnie, było minęło. – skłamałam. Carmen jakby odetchnęła z ulgą na te słowa.
   -Całe szczęście, bo będzie ojcem chrzestnym mojego dziecka. – mówi i zwala mnie z nóg. Czuję potężne ukłucie w sercu.

Scott miał zostać ojcem chrzestnym jej dziecka, a ja?

Jak mogłam teraz liczyć, że będę mogła otrzymać ten zaszczyt zostania matką chrzestną skoro tak ją zaniedbałam? Nie skomentowałam tego w żaden sposób, bo już byliśmy na tyłach domu, wychodząc do ogrodu.
Mój wzrok od razu odnalazł Scotta, chłopak siedział w towarzystwie swojej dziewczyny. Rozparty wygodnie na wiklinowym fotelu, siedział zwrócony do mnie tyłem, natomiast ona siedziała tuż obok niego tylko w elegantszym stylu, jej długie włosy leżały na oparciu fotela, tworząc obsydianowy płaszcz.
   -Bianka! – zawołała kobieta o rudych włosach, krótko przyciętych. Piegowata twarz Anny Marshall promieniała serdecznym uśmiechem. Ja również obdarzyłam ją takim samym grymasem. Po chwili już znalazłam się w jej szczupłych ramionach.
   -Pięknie Pani wygląda. – mówię ze szczerością. Jej mama była młodsza od swojego męża o dziewięć lat, a wszyscy nasi koledzy w klasie uważali ją za seksowną mamuśkę, przez co Carmen wielokrotnie dostawała szału, słysząc rozmaite fantazje kolegów.
   -Dziękuję kochanie, ale jak ty wyglądasz. – odsunęła się na wyciągnięcie ramion wciąż mnie lekko trzymając, aby mnie obejrzeć. Zarumieniłam się odrobinę, widząc jak reszta gości się nam przygląda. Po czym zrobiła nie możliwe i zwróciła się do Scotta.
   -Scott, jesteś głupcem, że pozwoliłeś jej odejść. – powiedziała kąśliwie, jednak ze słyszalnym rozbawieniem w głosie, a mi krew odpłynęła z twarzy.

Wciąż Cię Kocham!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz