Rozdział 9

3.1K 115 8
                                    

Bianka 

Wróciliśmy z naszej wyprawy o wiele wcześniej, niż zamierzaliśmy.
Carmen przeliczyła się ze swoją wytrzymałością, więc musieliśmy zawrócić. Od początku byłam zdania, że to nie jest najlepszy pomysł ze względu na jej stan, lecz dziewczyna była uparta jak osioł.
Nie ma jednak tego złego, gdyż zwiedziliśmy dwa piękne punkty widokowe, które pozwoliły nam spojrzeć na miasteczko pod nami jak i jego majestatyczne okolice z całkiem innej perspektywy.
Słońce chyliło się ku zachodowi, więc zanim wróciliśmy do naszego domu, odwiedziliśmy tutejszą restaurację. Przez cały dzień ze Scottem zamieniłam zaledwie kilka zdań, jednak i bez tego nie dawał o sobie zapomnieć. Złapałam go kilka razy na tym, jak mnie obserwował i za każdym razem posłał mi swój bezczelny uśmieszek.
Nie wiem, co irytowało mnie bardziej, ten jego cholerny uśmieszek czy fakt, że ilekroć widziałam, jak na mnie patrzy, wewnątrz mnie wylewała się gorącą fala,  rozlewająca się po całym ciele. 
To była dziecinna gra prowadzona wyłącznie przez nas.
Zerknięcia bądź intensywne spojrzenia, mające na celu sprowokować te drugą osobę, lecz tym razem był remis, choć wielokrotnie pchały mi się na język sarkastyczne słowa, udawało mi się powstrzymać piętrzące epitety na języku przed opuszczeniem ust.

Wieczór nadszedł szybciej, niż byśmy tego chcieli, przyprowadzając ze sobą rześkie powietrze, przez które dostawałam gęsiej skórki.
W dzień niebo było bezchmurne, więc słońce tuliło promieniami moje odkryte ciało, jednak teraz żałowałam, że nie wzięłam ze sobą niczego ciepłego. 
Po zakończeniu wspólnej kolacji Tom wyregulował cały rachunek, nie chcąc ode mnie żadnych pieniędzy. Gdy zniknął wraz ze Scottem, czekaliśmy na nich przy naszym stoliku. Restauracja staromodnie urządzona przyciągała klientów starszego rocznika, my sugerowaliśmy się bardziej ilością gości niż wystrojem, a  była mocno zatłoczona. Wybór był słuszny, a podana kolacja była wyśmienita. 
W karcie dań, żadna z pozycji nie była abstrakcyjna, więc smakosze owoców morza, zwierzęcych narządów bądź równie dziwnych i wizualnie obleśnych form jedzenia nie znaleźliby tutaj raczej nic dla siebie. 
W restauracji serwowali kuchnię tradycyjną.
Nie było w menu niczego, czego bym już w swoim życiu nie jadła, lecz zaskakujące było to, że ilekroć jadłam owe danie, w każdej restauracji smak był inny, a ilekroć próbowałam odtworzyć danie we własnej kuchni, nigdy nie uzyskałam podobnego efektu. 

-Idziemy? - zapytał Tom, obejmując swoją dziewczynę ramieniem. 

-A Scott? - zapytałam.
Chłopak obejrzał się za siebie, następnie spojrzał na mnie. 

-Później do nas dołączy. - powiedział zdawkowo.
Rozejrzałam się pospiesznie po wnętrzu restauracji.
Szybko odnalazłam zgubę w towarzystwie zgrabnej blondynki. Scott jakby wyczuł mój wzrok i również spojrzał w naszą stronę, więc prędko odwróciłam się do niego plecami. 

-No to idziemy. - powiedziałam pogodnym głosem, choć w mojej głowie, inny wykrzykiwał obelgi skierowane do mojego ex.
Choć starałam się nie dopuszczać do siebie takiej myśli, widok jego w towarzystwie kobiety wzbudza we mnie niezrozumiałe emocje.
To zapewne pozostała namiastka uczucia, którym go kiedyś darzyłam, a które usilnie próbowałam zadusić gdzieś głęboko we mnie. 

Szliśmy wieczorową porą, wzdłuż wąskich alejek, słuchając opowieści Carmen. Dziewczyna była duszą towarzystwa, jej buzia nigdy się nie zamykała, co w tej sytuacji było bardzo pomocne, bo moje myśli były tymczasem całkowicie gdzie indziej. 

A może już nie jest z tą dziewczyną, którą poznałam na dyskotece?  

Może są w luźnym związku? 

-Bianka, zimno Ci? - Zapytał Tom, zauważając, jak pocieram odkryte ramiona. 

-Nie zapakowałam do plecaka żadnej bluzy. - mruknęłam w odpowiedzi zmarzniętym głosem.
Chłopak przystanął, rozpiął plecak, po czym podał mi granatową bluzę. Wzięłam ją do ręki i nawet nie musiałam pytać, do kogo należy. Doskonale znałam ten zapach. 

Wciąż Cię Kocham!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz