Część Ib. 5.

687 25 10
                                    


Hope budziła się właśnie ze snu, w którym biegła jasnym korytarzem z Thomasem. Plakietka na piersi podskakiwała z każdym krokiem, a kucyk uderzał ją w twarz. Spieszyli się. Dodatkowo miała wrażenie, że już gdzieś widziała ten korytarz, ale nie wiedziała, dokąd prowadził. Najdziwniejsza jednak była końcówka snu. Oboje nagle zatrzymali się przy drzwiach ze świecącą się lampką i oparli ręce o kolana, dysząc głośno, ale też śmiejąc się do siebie. Thomas zerknął za trzymany w dłoni przedmiot, jakby coś sprawdzał i zaczął do niej mówić, ale nie rozróżniała już słów. Powoli się budziła.

Zaspana spojrzała na Newta, który zakładał właśnie pas przez głowę. Na zewnątrz wciąż było ciemnawo. Słońce dopiero zaczynało leniwie budzić się do życia, by oznajmić nadejście kolejnego dnia.

– Gdzie idziesz?– wysapała, ziewając cicho z szeroko otwartą buzią, nie przejmując się zasłanianiem dłonią. Przetarła oczy, które nagle zrobiły się wilgotne i oparła się na łokciu, obserwując poczynania chłopaka.

– Wczoraj na Radzie ustaliliśmy, że Alby pobiegnie dziś z Minho do Labiryntu, a ja w tym czasie przejmę dowodzenie nad Strefą.

– Jak to? Po co ma tam wejść?

– Chcą sprawdzić, czy znajdą gdzieś ślady Bena – wyjaśnił, siadając na skraju łóżka, gdy skończył zapinać uprząż, i zgarnął jej włosy za ucho.

– Dalej nie rozumiem, po co mają to robić? Przecież Ben...– zawiesiła się, spuszczając na chwilę wzrok. – On i tak prawdopodobnie nie żyje. To niebezpieczne.

– Mają pewną teorię, którą chcą sprawdzić – odparł enigmatycznie, nie siląc się na dodatkowe wyjaśnienia. Nie chciał jej aż tak angażować w sprawy Strefy, a od tematu Labiryntu wolał trzymać ją z daleka. Patrzył na jej budzącą się zadumaną twarz, z odgniecionym lewym policzkiem. Nie skończyła jeszcze tematu.

– Mam złe przeczucia – odparła w końcu, spoglądając mu w oczy. Przepełniało ją uczucie lęku. Zawsze obawiała się o Zwiadowców, ale tym razem było to coś więcej. Nie chciała wyciągać z Newta, co wymyślili, ale nie mogło to być nic dobrego. Chociaż z drugiej strony to oni żyli tutaj dłużej od niej i wiedzieli, co jest lepsze, prawda? Intuicja jednak nie dawała jej spokoju.

– Bo jako Przywódca mam prawo przydzielić cię do Rzeźników? – zażartował poważnym tonem blondyn, odciągając ją od uciążliwych myśli. Zerknęła na niego sceptycznie, uśmiechając się półgębkiem.

– Jako Przywódca dla dobra wszystkich trzymałbyś mnie od nich z daleka – zaśmiali się oboje z jej uwagi, przyznając rację tym słowom. Naprawdę było lepiej, gdy nie mieszała się do pracy Winstona i jego ludzi oraz gdy nie zapuszczała się w ogóle w tamte rejony. 

W końcu opadła na łóżko, patrząc w sufit. Poczuła, jak chłopak podciąga koc i okrywa ją szczelniej.

– Jest jeszcze wcześnie, śpij.

– Po takich informacjach chyba już nie zasnę. Poleżę jeszcze chwilę i do ciebie dołączę – poinformowała go o swoich planach, ponownie ziewając i czując, jak wstaje. Potarmosił jej włosy, wyciągając przez przypadek założony wcześniej kosmyk i skierował się do wyjścia.

– Ogay, Świeżyno.

– Nigdy się nie oduczysz... – sapnęła pod nosem, a słysząc oddalający się śmiech naciągnęła na niego materiał i przekręciła się na bok, pozwalając sobie na kilka dodatkowych minut drzemki. Musiała wyluzować i przestać myśleć, bo inaczej zwariuje całkowicie.

Siedziała pod kawałkiem sporego ściętego jakiś czas temu drzewa, cerując ubrania. Ich zapasy dawno się skończyły, ale w ostatniej dostawie Stwórcy przysłali im kilka szpulek, głównie w ciemnych kolorach, oraz trochę igieł, dzięki czemu mogli nadrobić zaległości. Hope chcąc się do czegoś przydać złapała za część ubrań od chłopaków i przyszła z nimi tam, gdzie Newt z Zartem próbowali właśnie wykarczować kolejny, mniejszy tym razem, pieniek. Chuck stał oparty obok Thomasa, dłubiąc nożykiem w kawałku drewna. Była ciekawa, co tym razem wyrzeźbi. Jego prace od początku ją zaskakiwały i czekała zawsze na efekt.

Zawsze będę [Newt] ~ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz