Część Ib. 7.

435 20 25
                                    

Siedząc w miejscu, które poprzedniej nocy zajmował z Hope, wciąż nie mógł wyjaśnić sam sobie, jak do tego doszło. Przed oczami dalej miał jej puste spojrzenie i twarz pozbawioną emocji. I pewnie gdyby nie coś podane mu przez Jeffa właśnie wariowałby i rozwalał co popadnie. Nie miał jednak nawet siły, by ruszyć ręką. Czuł się wypruty z jakichkolwiek uczuć poza smutkiem, żalem, lękiem, niepewnością... Długo mógłby wymieniać, ale nie znalazłaby się na liście ani jedna pozytywna emocja. Odeszły razem z nią, grzęznąc za Murami.

Ruch obok niego nie zrobił mu większej różnicy. Poprawienie koca, którym został okryty także. Jego nowy towarzysz po prostu siedział z boku, nie odzywając się ani słowem. Mógł zgadywać, kto postanowił mu towarzyszyć w jego niedoli, lecz na to też nie miał ochoty. W końcu jednak tożsamość została ujawniona.

– Nie mam purwa pojęcia, co powiedzieć, Newt.

– Więc nic nie mów – odparł powolnie nieprzytomnym głosem, przekręcając głowę w bok. Nie, ona mu opadła, a sam nie miał siły jej podnieść. Trafił wzrokiem na siedzącego z podciągniętymi nogami kawałek dalej Thomasa. Opierał ręce na kolanach i wpatrywał się przed siebie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Smutek jednak przebijał się przez wszystkie inne emocje, dodatkowo dołując blondyna. Nie tylko on się o nią bał... Nie wiedział, kim byli dla siebie przed Labiryntem, ale z opowieści Hope zdawał sobie sprawę, że kimś bliskim. Nie przeszkadzało mu to. A na pewno nie w tym momencie.

– Słuchaj, ona tutaj wróci, jasne? – odezwał się ponownie, nie mogąc zostawić przyjaciela bez żadnego pocieszenia. Bał się nie tylko o dziewczynę, ale także o jego stan. Po ich wcześniejszych przeżyciach był wyczulony i miał niezłego nosa. – Rano stanie przed nami w koronie z bluszczu, rozdając nam podobne i za jakiś czas będziemy się śmiać z tej sytuacji.

– Nikt nie będzie się z niczego śmiać, Minho. Ona nie wróci – przewrócił głowę w jego stronę, odrywając się w końcu od Thomasa i Chucka, który do niego dołączył tuż przed pojawieniem się Gallego. No tak, przecież wymyślił mu na dziś karę. Nie spodziewał się jednak, że w obecnych okolicznościach będzie dążył do jej wypełnienia. Hope była dla Gallego równie ważna. W sumie jak dla każdego Sztamaka w Strefie.

– Pinkolone głupoty gadasz. Żeby przeżyć w Labiryncie trzeba mieć trochę sprytu i szczęścia. Ona ma i jedno, i drugie. Da sobie radę – zapewnił go, gestykulując przesadnie i wyrzucając ręce w górę. Dzisiejszej nocy stanowił jeszcze bardziej niż zazwyczaj jego przeciwieństwo. Newt zamilkł i nie odzywał się przez dłuższy czas, rozmyślając nad podjęciem decyzji. W końcu klamka zapadła.

– Jeśli nie przeżyje, to nie ratuj mnie drugi raz.

– Nawet tak nie mów, Newt – krzyknął Azjata, łapiąc się za głowę. Właśnie tego się obawiał; jego czarny scenariusz nabierał właśnie kształtów. Musiał zrobić wszystko, by odwlec przyjaciela od tej decyzji.

– Po prostu mnie zostaw w spokoju i daj mi podjąć samodzielną decyzję.

– Wiesz, że ci na to nie pozwolę.

– Nie! – w końcu spojrzał na przyjaciela bardziej przytomnym wzrokiem z zaciętym wyrazem twarzy. Swoim nagłym wybuchem zapewne zwrócił na nich uwagę, ale miał to w nosie. Po chwili jednak uspokoił się i opuścił głowę, wracając do poprzedniego stanu. – Chciałem tam wrócić ponownie już jakiś czas temu...

– O czym ty mówisz... – zaskoczony nagłym wyznaniem blondyna spojrzał na niego spod wysoko uniesionych brwi, czując, jak ściska go w klatce. Jak mógł to przeoczyć?

– Przygotowywałem się do tego, żeby ponownie skoczyć. Ale potem...– zawiesił się i spojrzał w górę, a jego twarz na chwilę została rozjaśniona przez lekki uśmiech, wywołany przez wspomnienia – ...pojawiła się ona. Zajęła moje myśli i... po prostu mi przeszło. Odzyskałem sens.

Zawsze będę [Newt] ~ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz