20

56 1 0
                                    


| Jesteś dla mnie nikim. |


✴️

Ty pomogłeś mi,
a ja tobie.
Tak brzmi dobry układ, prawda?

Obiecałam ci pomóc,
a póki co
tylko ty wyciągasz mnie z głębokiego bagna,
które jakby się nie kończy.
Pomagasz mi,
mimo że sam tkwisz w bagnie,
a ja to szanuję
i obiecuję,
że wyciągnę cię z niego nawet,
jeżeli sama utopię się w jego ilości.

✴️

O tej porze trwał już niezły tłum uczniów, którzy ze śniadania ruszali w stronę klas. Brooke tego dnia nie spieszyła się za bardzo, jednak była wrażliwa na wszystko. Każde natrętne spojrzenie, przypadkowe otarcie czy widok całujących się par był dla niej cztery razy bardziej podniecający niż kiedykolwiek. Była zła sama na siebie, że pozwoliła, aby podświadomość wysyłała jej takie sny, jednak przecież nie miała zbyt wielkiej władzy nad tym, co podczas snu wyczynia się w jej głowie. Samotnie szła w stronę Wielkiej Sali, aby w spokoju i lekkim opustoszeniu, zjeść śniadanie i wypić kawę, której pragnęła jak nigdy. Może nie dla rozbudzenia, a raczej dla smaku.

Wchodząc do wielkiego pomieszczenia nie zastała nikogo znajomego, co po części ją radowało, bo nie chciała z nikim rozmawiać, a zacząć dzień w konkretnym spokoju. Usiadła na pustym miejscu bez towarzystwa kogokolwiek i odkładając na bok książki, spojrzała na ucztę, widząc jak dużo Ron zmieścił w swoim żołądku śniadania. Chwyciła tosta w dłoń i nie patrząc w konkretne miejsce, ugryzła kawałek. Nie miała żadnych planów na ten dzień, więc prawdopodobnie będzie siedziała w dormitorium lub przesiedzi drugie pół dnia na błoniach, co było bardziej korzystnym pomysłem. Tego poranka miała nadzwyczaj dobry humor, a znikające odczucie, które trwało z nią od niezapomnianego snu, powoli przywracało jej logiczne myślenie. Teraz nie przeszkadzało jej żadne spojrzenie czy bezwstydne parki obściskujące się bez litościwie w każdym możliwym kącie. Po prostu siedziała tak w dobrym humorze, który nie zagościł w jej skromnych progach od bardzo dawna.
Przypomniała sobie wszystkie wydarzenia, które zdarzyły się w ostatnim czasie i niekoniecznie zaliczały się do tych dobrych. Przed nią stał otworem kolejny trening, który równa się z jeszcze większą ilością ran i posiniaczeń. Nie było w tym nic ciekawego. Brooke musiała wpatrywać się we wzrok ojca pełen mordu, który celował w nią zaklęciami, jakby co najmniej była jego największym wrogiem. Może i prawda z tym, iż robiła się coraz silniejsza i lepsza, jeżeli chodzi o zaklęcia, jednak w przypadku fizycznym, jak i psychicznym robiła się bardzo słaba w szybkim tempie. Ale nie miała wyjścia... Musiała jakoś strącić idiotycznego Tylera z przywództwa, który na spotkaniach robi jeden wielki cyrk i nie wnosi nic dobrego. Nie mogła pozwolić, aby osoba bez zapoznania, rządziła i posiadała tak ważną władzę. Chciała ponownie zyskać zaufanie i wierność, poprzez przyjęcie dowództwa nad Stowarzyszeniem i rodem. Nie mogła zostawić go w rękach kuzyna i czekać, aż wszystko zniszczy.
Drugim, równie ważnym wydarzeniem, był podział jej przyjaciół. Nie chciała ich tracić przez takie sytuacje, jednak sama nie mogła zbyt wiele zrobić. W tym momencie to była ich kwestia i to oni powinni wyjść z wyciągniętą dłonią do zgody. Brooke mogła przygiąć swoją dumę i przeprosić, ale po co? Żeby za kilka dni ponownie dowiedzieć się, że ktoś z jej przyjaciół po prostu zrobił coś głupiego i znowu im przebaczać? Nie tym razem. Skoro miała być wkrótce przywódcą, a przynajmniej takie są zamiary, to musiała umieć z czegoś rezygnować i nie poddawać się. Lecz to tak bardzo bolało...

Nim cokolwiek zrobiła, zdała sobie sprawę, że nie ma już tak dobrego humoru, jaki towarzyszył jej podczas pierwszego kęsa tosta. Teraz, gdy po śniadaniu nie było już śladu, a kawa czekała tylko na ostatnie łyki, zrozumiała że nie jest sama. Spostrzegła obok siebie Harrego, który wpatrywał się w nią, jak we własne odbicie. Nie mogła go wygonić, bo siedział przy właściwym stole i nie robił nic złego, lecz nie mogła tak po prostu odpuścić i pozwolić, aby w dalszym ciągu się gapił. Zwróciła w jego stronę wzrok, chcąc spłoszyć go wzrokiem, jednak ten wciąż się wpatrywał. Stało się to już dosyć natarczywe, a Brooke w pewnym momencie pomyślała, iż chłopak jest jakąś figurą woskową. Odkładając już chłodną kawę na stół, chwyciła książki leżące obok niej i chciała wstać, jednak przeszkodziła jej w tym dłoń, która chwyciła jej udo, przygniatając siłą do ławki, aby ponownie usiadła. Na sam dotyk oczywiście drgnęła, ponieważ nie lubiła czuć na sobie obcego dotyku. Brooke spojrzała na niego wrogo, chcąc zamordować chłopaka wzrokiem za to, że dotknął ją w tak złym momencie. Dziękowała w duchu, że żywe uczucie z rana nie powróciło.

Upadłe Anioły || Draco Malfoy ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz