Siedziałem w ciszy na podłodze myśląc nad tym co usłyszałem. Chimera pierwszy raz nie wykazywała obojętności. Patrzyła na Marie w skupieniu i machała nerwowo końcówką ogona. Dziewczyna tymczasem w spokoju leżała przykryta w łóżku, chyba czekając na moją reakcję. Nie szczerzyła się, po prostu siedziała i patrzyła na mnie. Bo nasza rozmowa nie skończyła się na mojej zgodzie. Trwała jeszcze chwilę. Chociaż wtedy zmieniła się w monolog, opowieść. A ja wysłuchałem, jako pierwsza osoba usłyszałem od niej co dokładnie jej zrobiono. A przynajmniej tyle, ile sama z tego wiedziała. Ale tyle mi wystarczyło. W końcu przerwałem ciszę.
- Wiesz, nie znam swojej przeszłości, ale ostatnio mam sny. Takie, których normalnie raczej nikt by nie śnił. Śnią mi się sale operacyjne, zastrzyki, trepanacje, mała klitka, w której czekałem między jedną operacją, a drugą. Wydaje mi się, że to ja czekałem. Nie wiem, czy przypominam sobie wszystko w ten sposób, czy nie mają z niczym związku te sny. Jeżeli to faktycznie moje wspomnienia...
- Rozumiem. Teraz masz w takim razie jeszcze jeden powód, żeby ich szukać. Nie wiem jak siebie nazwali, ale dla mnie to potwory, a potwory należy zabić. W tej chimerze jest więcej ludzkich uczuć niż w nich. Nie powinni byli nigdy zaistnieć.
- Nie zależy mi na tym, ja tam pójdę szukać tylko jednej osoby. - wstałem z podłogi - I po prostu nie mam zamiaru się zatrzymywać, dopóki jej nie znajdę.
- Tyle mi chyba wystarczy. Kiedy chcesz iść?
- Jeszcze nie wiem, chyba po prostu przyjdę po ciebie jak się zdecyduję, załatwię kilka swoich spraw. Jesteś pewna, że twój ojciec się zgodzi?
- Zadbam o to. Tylko schowaj swojego potwora, zanim ktoś tu wejdzie i umrze z szoku.
- Do zobaczenia. - poklepałem chimerę po karku - Wychodzimy.
- Tak, do usłyszenia. - Marie kiwnęła głową, wyraźnie zadowolona z obrotu sprawy.
Zanim wyszedłem z pokoju dziewczyny, zamknąłem okno po wyjściu chimery i zasłoniłem je tak, jak było wcześniej. Dopiero wtedy przeszedłem do pokoju w którym czekał Franklin. Norton chodził zdenerwowany gryząc paznokcie. Franklin wstał jak tylko mnie zobaczył, Norton zatrzymał się po chwili nie przestając ogryzać paznokci.
- Twoja córka się zgadza mi pomóc. Raczej jej od tego nie odwiedziesz, wyglądała na zdecydowaną. Wrócę po nią za jakiś czas, muszę załatwić kilka spraw.
- Co... - Franklin był mocno zdenerwowany i chyba nie zrozumiał od razu co powiedziałem.
- To do zobaczenia, przekażcie na recepcji na przyszłość, żeby mnie przepuścił bez utrudniania.
- Zaraz, panie Red. Niech pan wyjaśni.
- Wyjście znajdę sam, nie trzeba mnie odprowadzać. No, do zobaczenia później.
Wyszedłem zanim Norton czy Franklin wyrazili dalsze obiekcje. Nie chciało mi się z nimi użerać. Zamiast tego wróciłem do siebie. Nie zachodząc nigdzie po drodze, na spokojnie. Nie odpływając od rzeczywistości. Nie spotykając nikogo znajomego, nie będąc zaczepianym. Na spokojnie. Dlaczego tak nad tym się skupiam? Bo to ważne, miałem spokój, nie wpadłem w kolejny wytwór swojego umysłu. Zwykłe wyobrażenia? Wspomnienia sprzed amnezji? Nie miałem pojęcia, nie w tym momencie. I nie miałem na to czasu, ani ochoty.
W mieszkaniu wszedłem do salonu, szeroko otworzyłem okno i siadłem na sofie. Czekałem aż mój partner w zbrodni się zjawi. Nie musiałem długo czekać, aż chimera weszła przez okno. Stanęła chwilę przy oknie patrząc na mnie. Parsknęła i weszła na sofę, położyła się, rozciągnęła. Skuliłem się na samej końcówce sofy, ale cały czas nie zszedłem. Chimera odwróciła głowę w moją stronę, parsknęła niezadowolona i zepchnęła mnie na podłogę.
CZYTASZ
Wędrowiec
Science FictionKoniec kolejnej wojny wpisał się do siedemsetletniego ciągu. Finał tego konfliktu zakończył moją stabilną sytuację. Już nie dostawałem pieniędzy za samo bycie gdzieś w szeregu, a przez to musiałem zacząć się martwić o utrzymanie. Złapałem się pierws...