XXVI

13 3 4
                                    

Stałem chwilę przed drzwiami biblioteki układając sobie w głowie jak to wszystko rozegrać. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Zza lady przywitała mnie ponura twarz Helgi, która specjalnie dla mnie przestała uzupełniać karty. Zamarła z oczami wczepionymi we mnie, jakby miała zamiar samym wzrokiem wyciągnąć ze mnie całe moje jestestwo i zniszczyć. Spokojnie podszedłem do lady wyciągając książki z kieszeni i cały czas je trzymając oparłem je kantem o blat.

- Widzę, że zajęta jesteś, to może pójdę po Sarę, ewentualnie ją zawołam, żeby ci nie przerywać, co?

Wzrok Helgi chyba w tym momencie przyjął kolejny stopień nieprzychylności.

- Nigdzie po nikogo nie idziesz, zostawiasz książki i płacisz.

- Ale naprawdę, zawołam Sarę, ty na spokojnie dokończysz to co robiłaś, a Sara mnie rozliczy z książek.

- Naprawdę, nie wiem kogo ty chcesz wołać, ale jak matkę kocham, jak zaczniesz jeszcze bardziej przeciągać oddanie tych książek, żeby tylko nie płacić, to własnoręcznie ci te pieniądze zabiorę, a potem wyrzucę na schody.

- Dobra, oddaję. - Spokojnie wsunąłem książki na ladę zaraz przed Helgę. - I jak to nie wiesz kogo, przecież pracuje tu z tobą odkąd tylko pamiętam.

- Pracuję tu sama od siedmiu lat. - Helga spokojnie wpisywała daty w karty i sumowała cyfry na kartce obok. - Nie wiem co sobie uroiłeś, ale nie wciągaj mnie w swoje urojenia. Nie mam zamiaru cię znać w inny sposób, niż jako łajzę, która przetrzymuje książki i ucieka bez płacenia kar.

- Nie, nie, nie, zaraz, zaraz. Przecież jak byłem tu ostatnio to oddawałem książki Sarze, ona je wpisywała i tak dalej.

- Powiedziałam. Pracuję tu sama. Nikt inny nie odebrał od ciebie ani jednej książki. To jest ostatni raz jak anuluję ci kary. Następnym razem nic nawet nie dostaniesz. Nie wiem co sobie uroiłeś, ale ja nie chcę brać w tym udziału. Zrozumiał? To teraz za drzwi.

- Nie wciągam nikogo w urojenia. Przecież nie gadam sam do siebie!

- Mam dość. - Helga wstała z zamiarem wyjścia zza lady.

- Dobra, wychodzę.

Wyniosłem się na zewnątrz zanim bibliotekarka uskuteczniła swoje postanowienia i siadłem na schodach. Pracowała tam, widziałem ją, rozmawiałem z nią. Do cholery jasnej, nikt tak po prostu nie znika razem z kilkoma latami swojej historii. Jak nie ma historii, to jest człowiek, jak nie ma człowieka to jest historia. A tu jakimś cudem nie było ani jednego, ani drugiego. Z jakiegoś powodu zniknął i człowiek i historia. Siedziałem chwilę pocierając skronie coraz bardziej bolącej głowy.

Wcześniej, kiedy ktoś znikał zawsze zostawała historia. Coś, po czym można było szukać osoby. Tak jak ta dziewczyna, której miałem szukać. Zostawiła historię, ślad, kogoś, kto chciał jej szukać. Do cholery jasnej, ludzie nie znikają od tak. Gdybym wiedział gdzie mieszka, mógłbym popytać jej sąsiadów. Ale nie wiedziałem. Mogłem tylko siedzieć i czekać, licząc na to, że się znajdzie. Osoba, nie miejsce.

Wstałem wciskając ręce w kieszenie. Mogłem na spokojnie przeczekać zimę bez wypadów. Zająć się czymś w mieście.  Poszukać ludzi. Z tą myślą skierowałem się z dala od centrum. W barach i knajpkach w centrum ludzie raczej obgadują interesy, unikają niemiłych tematów, bo opijają sukcesy. Jeżeli chce się posłuchać plotek, narzekań i tego typu rzeczy, trzeba szukać gdzie indziej. W tańszych, gorszych i brudniejszych lokalach. Miejscach dla osób, którym się nie udało. A takich miejsc nie ma w centrum. Bo centrum jest drogie, ładne i świecące się.

Może i mieszkałem blisko centrum, w dobrej okolicy i tak dalej. Pomińmy fakt, że prawie cały blok zamieszkiwali staruszkowie. Ale z wyglądu chyba bardziej pasowałem do takich miejsc. Do zadymionych barów, gdzie ludzie idą przepijać małą wypłatę z farm wątpliwym piwem, czy wódką.

WędrowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz