XXIII

15 3 5
                                    

Leżałem twarzą na stole w kuchni słuchając syczenia kuchenki za plecami. Substancja w garze gotowała się powoli nie najlepiej pachnąc na całą kuchnię. Z sypialni dobiegały odgłosy krzątania się. Rutyna wczesnego poranka, ja umieram w kuchni, ona szykuje się do pracy. Skrzypnęły otwierane drzwi, kilka lekkich kroków.

- Nie wiem co gotujesz, ale na pewno powinno tak źle pachnieć?

Podniosłem głowę ze stołu czując jak unoszę przylepioną do policzka gazetę. Niemrawym ruchem spróbowałem odlepić ją. Z pozytywnym skutkiem przyłożyłem sobie z głośnym plaśnięciem w policzek, a gazeta poleciała z powrotem na stół. Świdrowało mnie lekko rozbawione spojrzenie.

- Sóż, sądzę, że to błędne stwierdzenie. Raczej jest akceptowalne, żeby tak pachniało. To zupa. Mam nadzieję. Ale przecież nie musi pachnieć wspaniale, żeby być jadalnym. Nikt się przecież nie otruje i nie umrze.

- Jakbyś miał zamiar od czegokolwiek umierać. Nieważne. Jak ci idzie szukanie pracy?

Na kąciki jej ust wypłynął uśmieszek, a oczy powędrowały na kilka gazet rozłożonych na stole. Wzruszyłem ramionami, na co podeszła do stołu i podniosła pierwszą z brzegu gazetę.

- Dlaczego nie to? Praca w krematorium, dobrze płacą. Ludzie raczej nie będą mieli do ciebie pretensji za źle wykonaną pracę.

- Niby tak, ale... - Przegarnąłem kilka stron z drugiej gazety i pokazałem na artykuł. - To to samo krematorium. Spalili pracownika miesiąc temu. Nie jestem pewien, czy chcę tam pracować.

- Faktycznie, w tym kontekście nie brzmi to najlepiej. Szukaj dalej, coś normalnego w powinno się zwolnić. I nie przysypiaj, drzwi cały czas nie mają zamka, jeszcze ktoś przyjdzie sprawdzić co tak śmierdzi i wyrzuci twoje efekty ciężkiej pracy.

- Bardzo śmieszne.

- Nie obrażaj się od razu.

- Nie obrażam się, po prostu mam dość tego szukania.

- No wiesz, to dosyć trudne, żeby znaleźć jakąś inną pracę niż przy produkcji żywności w mieście, które skupia się tylko na tym.

- Ale ty znalazłaś w bibliotece.

- I jak się nie pospieszę, to się spóźnię. Nie umieraj, zanim nie wrócę.

- Nie zamierzam.

Zanim zdążyłem dokończyć odpowiedź wyszła. Przetarłem twarz dłonią i wstałem do kuchenki. Z góry spojrzałem na ciemny płyn powoli bulgoczący się w garze i kawałek mięsa, który na chwilę wypłynął na powierzchnię. Nie pachniało źle. Pachniało normalnie, mięsem i kaszą. Zamieszałem łyżką, żeby nie przypalić i oblizałem ją po wykonanej czynności. Pomimo braku przypraw smakowało również dobrze. Może i mięso było poniżej średniej jakości, ale w zupie nie robiło to aż takiego problemu. Wszystko dobrze, według planów.

Wróciłem do stołu wyciągając kolejną gazetę, żeby przekręcić na stronę z ogłoszeniami o pracę i z rezygnacją przeciągnąć wzrokiem po szeregu ofert pracy na plantacjach lub farmach w warunkach takich, że już lepiej pracować gdzieś w kamieniołomach. Tylko nie ma nic takiego w okolicy. To północ się budowała z kamienia podobno. Zamki i te sprawy. Ogólnie zacofanie się w rozwoju. Chociaż, jak na to spojrzeć na to z innej strony. Może po prostu zaczynali od nowa? Chcieli zbudować świat na nowych zasadach uznając, że psuł się dopiero od określonego czasu. Wyszło tak, że każdy miał swoją własną wizję świata. Skończyli uwikłani w wojny domowe i podzieleni. Przez to słabi. Kiedy południowcy ruszą się dalej, nie będą powstrzymywani tak długo jak tutaj.

Odrzuciłem gazetę tracąc nadzieję na skupienie się na czymkolwiek z niej. Cały świat nabrał nieco swojego szaleństwa, kiedy my oszaleliśmy. Wszystko wytoczyło się z torów i biegnie własną drogą. Ewolucja zaszalała, mimo, że miała bardzo mało czasu. Energia bomb dała jej niezłego zastrzyku. I tylko ludzie niewiele zyskali. Powoli przystosowaliśmy się do wyższego promieniowania i dalej stoimy w miejscu polegając na technologiach. Może faktycznie trzeba się w takim świecie cofnąć, żeby ruszyć naprzód. Byle z tego ślepego zaułka.

WędrowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz