XIV

13 3 2
                                    

Resztki lodu nadal trzymały się na butach, ale nie robiłem nic, żeby się ich pozbyć. Mróz przyszedł niespodziewanie. Jesień miała trwać jeszcze długo, ale powiało z północy i rano, jak się obudziliśmy, to wszędzie wokoło były drobinki lodu. Ben spał na siedząco niczym nie przykryty i lekko odmroził sobie palce. Ale nic większego się nie stało, nic poważnego i nikomu. I tak było już wystarczająco za dużo.

Albo może wieczorny lód się osadził, a ten z rana się roztopił wcześniej? Całkiem możliwe, ale wchodząc między pierwsze budynki miałem nadzieję, że będzie trochę cieplej. Wiatr co prawda nie męczył tak bardzo, ale zimno było nadal. Może po prostu późna jesień postanowiła przyjść wcześniej, żeby się nie spóźnić. Niemniej, było zimno.

Ludzie poubierani w grube swetry i kurtki nie zwracali uwagi na nic wokoło zajęci swoimi sprawami. Powoli wszedłem po schodach do swojego mieszkania i zrzuciłem plecak w kąt. Ze świadomością, że będę musiał jeszcze zejść i kupić coś do jedzenia wlazłem do kabiny prysznicowej i odkręciłem do oporu kurek z ciepłą wodą. Łagodny, letni strumień był szczytem możliwości, ale tak było od zawsze. Wszedłem do sypialni rozglądając się za czystym ubraniem.

Otworzyłem oczy ziewając przeciągle, zasnąłem nawet nie wiem kiedy. Przynajmniej tyle, że usnąłem na łóżku, a nie podłodze. W celu ustalenia godziny, wyjrzałem za okno i uśmiechnąłem się kwaśno do samego siebie. Światłem rozświetlającym tą porę były neony i latarnie, nie słońce. Wychodziło, że wcale nie spałem tak długo... albo spałem zbyt długo. Jedno z dwóch, nie warto roztrząsać. Żeby do końca się rozbudzić wróciłem pod zimny prysznic, chociaż i w mieszkaniu zrobiło się chłodniej.

Skończywszy rozbudzanie się zszedłem na ulicę. Mimo tego, że była noc, to sporo ludzi nadal kręciło się po centrum. Skierowałem kroki w stronę bloku, w którym ulokowane było mieszkanie-gabinet Stanleya. Nocne niebo powoli zaczęło się rozjaśniać, a neony jakby przygasać. Na miejscu byłem sporo przed godziną otwarcia, więc po prostu usiadłem w korytarzu na jednym z krzeseł. Sąsiedzi Stana jakoś zaakceptowali to, że korytarz na ich piętrze stał się poczekalnią. Pewnie mieli tańsze, albo i całkowicie darmowe wizyty.

- Co ty tak wcześnie robisz?

Przysnąłem na krzesełku. A ze snu wyrwał mnie głos Stana patrzącego na mnie z dezaprobatą. Po chwilowym odpoczynku w świadomości pozostał nieprzyjemny posmak, nie dający jednak wyraźnego obrazu z jakiego powodu. Z dezaprobatą patrzyła na mnie również dwójka oczekujących pacjentów w wieku zbliżonym do śmierci ze starości.

- Nieważne, wchodź. - Odwrócił się do pozostałej dwójki równocześnie otwierając drzwi. - Państwo chwilkę poczekają.

Przecisnąłem się do środka gabinetu i usiadłem przy biurku. Co prawda czekałem w kolejce jako pierwszy, ale i tak czułem na plecach niechętne spojrzenia dwójki staruszków. Taaaak, starsi ludzie zdecydowanie nie lubią, kiedy młodsi są przed nimi w kolejce. Zwłaszcza u lekarza. Stan zamknął za sobą drzwi wchodząc i zajął miejsce naprzeciwko mnie.

- No, pogryzło cię coś, postrzelił ktoś? - Zawiesił pytający wzrok na mnie.

- Nie, nic z tego. Ale, no, wszystko mnie coraz bardziej boli, męczę się szybciej, ze snem mam problemy i czasami, jak się budzę, to nie pamiętam gdzie i kim jestem.

- Na sen i pamięć nic nie poradzę, w tym nigdy nie miałem rozeznania. - Wskazał na fotel głębiej w gabinecie. - Ale badania takie podstawowe ci zrobić mogę. Może się po prostu przemęczasz, czy coś takiego.

- A bo ja wiem. - Wzruszyłem ramionami przechodząc w głąb gabinetu. - Na spacerki dalej normalnie chodzę, jak chodziłem.

- Może wiek już nie ten. - Założył stetoskop. - Ile ty właściwie masz lat?

WędrowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz