Ciszę przerywały jedynie krople wody kapiące gdzieś głębiej. Andrew siedział wpatrzony w puste pomieszczenie i pogryzał suchara, zardzewiałe szafki dało się dosyć sprawnie przerobić na znośne siedzisko. Ja obserwowałem jedną stronę korytarza i dokręcałem szczelnie butelkę po wodzie. Na krótki odpoczynek nalegał Andrew twierdząc, że mu się w kiszkach przelewa i jak czegoś nie zje, to się zwinie w jakimś kącie. Właśnie dlatego siedzieliśmy na wejściu do jednego z pomieszczeń, a Andrew zubażał swoje zapasy.
- Wiesz co, Dan? - Przełknął kolejny kawałek. - Przydałaby się jakaś mapa, albo schemat. Wisiało może coś takiego gdzieś na ścianie.
Pokręciłem jedynie głową przecząco. Jeśli nawet kiedyś coś takiego tu było, to papier z pewnością nie przetrwał próby czasu tak, jak dokumenty gromadzone kiedyś w szafkach. Albo cały kompleks został ogołocony z całego papieru, jaki w nim był. Obydwie wersje prawdopodobne, chociaż ta druga nieco mniej. Chyba nikt nie jest takim paranoikiem, żeby zbierać kilotony papieru. A przynajmniej tyle pomieściłyby wszystkie tu pozostałe szafki.
- No pomyśl sam. Takie wielkie cholerstwo. - Zatoczył ręką łuk wskazując na wszystko dookoła. - Niemal w każdym pomieszczeniu jest przejście do jakiegoś kolejnego. Nie ma bata, jak ktoś tu pracował, to musiał mieć jakiś schemat drogi ewakuacyjnej, bo inaczej by się zgubił, jak my.
- Ale nic nigdzie nie wisiało.
- No dobra. - Ostatni kawał suchara zniknął. - Idziemy?
Nie odpowiadając wstałem i powoli ruszyliśmy korytarzem. W kompletnej ciszy uwydatnianej spadającymi kroplami wody i trzaskami betonu. Na końcu korytarza zatrzymaliśmy się, patrząc w ciemną czeluść, którą wcześniej braliśmy za kolejne pomieszczenie. Na naszych twarzach malowało się nieliche zaskoczenie. Bo i jak mieliśmy nie być zaskoczeni, skoro znaleźliśmy szyb windy prowadzący gdzieś w dół? Bez słowa zawróciliśmy trawiąc kolejne informacje. Skręcając w pierwsze lepsze przejście, które prowadziło gdzieś dalej.
- Gdzie my tak właściwie jesteśmy? - Pierwszy przerwałem ciszę.
- Nie mam zielonego pojęcia, niezależnie czy pytasz, czym jest ten pieprzony budynek, czy którędy do wyjście. Nie wiem.
- Przecież to nie może być jakieś postrzelone archiwum mające mile kwadratowe powierzchni. Nie ma bata, to nie wygląda na archiwum.
- To co? Co może siedzieć głębiej?
- Nie mam zielonego pojęcia. Ale takich ilości papieru jakie pomieściłyby się na tym piętrze nie zużyto by na dokumentację byle gówna.
- A miało być tak pięknie, mieliśmy pozbyć się zwierzaka i wracać odpocząć. - Andrew z rezygnacją pokręcił głową.
- Dobra, na razie koniec tematu, później się pomyśli. Teraz szukamy wyjścia.
Andrew kiwnął głową z niemrawą miną i przymknął się znów. Zawiesiłem na dłuższą chwilę wzrok na jego kuszy. Chyba unikat w całym mieście. Niby lekka, nie za duża, poręczna, ale z dwoma łożyskami, mogąca strzelić obydwoma bełtami na raz. Na coś, co nie nosi kawałka pancerza w zupełności wystarczająca. Zapewne droga jak cholera, ale i efektywna.
- Tak właściwie, Dan, skąd masz strzelbę? Bo w legalny sposób raczej jej nie zdobyłeś, nie?
Zbyłem pytanie wzruszeniem ramion i krótkim mruknięciu, o znalezieniu gdzieś tam. Andrew bez słowa zatrzymał się wpatrując się w jedne z drzwi. Zauważyłem to dopiero po krótkiej chwili i zatrzymałem się unosząc ze zdziwieniem brwi. W tym czasie mój towarzysz zaczął skrobać kantem latarki warstwę brudu oblepiającą drzwi. Zaciekawiony podszedłem do niego i zajrzałem mu przez ramię.
CZYTASZ
Wędrowiec
Ciencia FicciónKoniec kolejnej wojny wpisał się do siedemsetletniego ciągu. Finał tego konfliktu zakończył moją stabilną sytuację. Już nie dostawałem pieniędzy za samo bycie gdzieś w szeregu, a przez to musiałem zacząć się martwić o utrzymanie. Złapałem się pierws...