IX

17 3 1
                                    

Silnik zgasł, kiedy byliśmy zaledwie godzinę pieszej drogi od miasta. Za nami, wcale nie tak daleko, rozciągała się tyraliera pościgu rycząc silnikami i plując spalinami prosto w niebo. Dopadli by nas już dawno, ale pewna rzecz na horyzoncie musiała ich zniechęcać. Nas tymczasem pospieszała. Do krycia i maskowania kontrabandy, za którą pewne konsekwencje istniały. Między innymi strzelba. Teraz doskonale ukryta w metrowej rurce, o dosyć niewielkim przekroju. Ledwo się tam zmieściła, ale nie dawała po sobie poznać, że tam jest. Wyglądała jak zwykła rurka do obijania natrętów po piszczelach. I tak właśnie miała wyglądać w oczach wojskowych, których kolumna toczyła się powoli jeżdżącym sprzętem w stronę potencjalnych kłopotów, czyli Nomadów.

Minęli nas bez zatrzymywania się, czy zwalniania, dwóch facetów wygląda mniej groźnie niż całe zbiorowisko warczące silnikami. Poza tym, wpisywaliśmy się jeszcze w wygląd mieszkańców miasta. Powoli szliśmy w stronę miasta sporadycznie wymieniając się uwagami na jakiś mało ważny temat, na przykład ceny warzyw. Znów leciały w górę, niby powoli, ale za sobą najpewniej pociągną ceny mięsa. A wszystko i tak już drogie, żeby stać było na wszystko, kiedy tylko jest ochota. W szczególności, jeśli źródło dochodów jest niestałe. Jak w przypadku łowców, lub zbieraczy, czyli naszym. Łowca ma o tyle łatwiej, że jeszcze może sprzedawać zabite cholerstwo na mięso, ale zbieracz już na zapas byle szmelcu nie pozbiera, bo nie wie, czy w ogóle sprzeda.

Oczywiście, jest sporo stabilniejszych robót. Ale chyba nie sądzicie, że osiedla byłyby pełne osób pozbawionych jakiejkolwiek pracy, jeśli w kraju bez zasiłków byłyby jakieś przyzwoite miejsca pracy. Spora część łowców i zbieraczy jest właśnie z osiedli i łapie się spokojniejszej roboty, kiedy tylko nadarzy się okazja, co z kolei nie zdarza się często. Ja takiego szczęścia jeszcze nie miałem i nadal łażę po ruinach zbierając, co powiedzą. Jedyne, co udało mi się dostać, za pieniądze uzbierane podczas służby, to mieszkanie. Teraz tylko robiły się problemy z możliwością utrzymania go, bo portfel coraz częściej świecił pustkami.

Rozeszliśmy się w swoje strony na przedmieściach, ja dalej ku centrum, a łowca gdzieś w bok. Widać mieszkał gdzieś w okolicy. Zresztą, nie mi grzebać w czyimś życiu, jeśli sobie tego nie życzy. Szedłem poboczem próbując sobie przypomnieć dokładniej, gdzie znajdował się lokal o barwnej nazwie. Miałem zamiar jak najszybciej oddać zebrane kawałki roślin,zanim do reszty się ususzą i nie będą się nadawały do niczego. Jeszcze straciłbym w ten sposób czas i pieniądze, które poświęciłem na uroczy spacerek, kilka konserw z zapasu ubyło, a na łatanie u Stana też troszkę wydam. Może i jest moim przyjacielem, ale za darmo nie będzie robił, bo straci pieniądze na cokolwiek.

Klucząc i błądząc uliczkami jakimś cudem znalazłem ów lokal ponownie. Nie zmienił się szyld, ani front. "Kolorowy" nadal był szarym klockiem, wśród innych szarych klocków i nic nie zapowiadało jego przemiany w coś bliższe nazwie. W ogóle, całe to miasto było szare i brudne, jeśli nie patrzyło się na natrętne neony centrum. Można śmiało stwierdzić, że oślepiają i kryją rzeczywistość. I to stwierdzenie nie będzie kłamstwem. Nie lubiłem go, nie przepadałem za żadnym współczesnym miastem. Wszystkie wyglądały tak samo. Były po prostu skrawkiem tego, co istniało kiedyś. Jakbyśmy w ogóle nie ruszyli się na przód i dalej stali tacy sami, jak pięćset lat temu.

Głupie momenty na przemyślenia, wiem, ale byłem już chyba zbyt zmęczony, żeby myśleć o czymś normalnym. Nacisnąłem wyślizganą klamkę i pchnąłem odrapane drzwi. Zapach alkoholu i dymu papierosowego czuć było już przed lokalem, ale po otwarciu drzwi dopiero mnie uderzył. Uderzył, wychlastał po ryju i zatoczył ręką wskazując na swoje królestwo, którym nadal niezaprzeczalnie była ta pijalnia. Po tych kilku dniach na świeżym powietrzu wszystko śmierdziało mi parę razy gorzej. Zawsze tak miałem, odzwyczajałem się od smrodu miasta. Prychnąłem, pozornie pozbywając się z nosa nieprzyjemnej woni i zlustrowałem pomieszczenie. Schultza nie dostrzegłem, toteż podszedłem do lady, chrząknąłem parę razy, żeby zwrócić uwagę barmana, o ile tak go można nazwać i znów na szybko przejechałem wzrokiem po lokalu.

WędrowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz