Uderzenia ciężkich butów o podłogę rozbiegały się echem po korytarzach dając doskonałe pojęcie wszystkiemu gdzie znajduje się źródło dźwięku. Ciemne wnęki wejść do kolejnych pomieszczeń straszyły pustością i mrokiem, z którego nagle mogło coś wyjść. Cichy oddech cały czas znajdował się za moimi plecami.
Potrząsnąłem głową pozbywając się dziwnych wspomnień, których nie potrafiłem przypasować do żadnego wydarzenia. Oczywiście, zdarzyło się biegać korytarzami, ale nigdy tak jasno oświetlonym, a jedynym co słyszałem za sobą było dźwiękiem uderzania ciężkich łap o podłogę, a nie czyjś lekki oddech. Skupiłem wzrok na popękanym asfalcie przede mną. Nieco późniejsza pora niż zakładałem była pewną niedogodnością przy wchodzeniu na osiedle, ale jednak trzeba.
Zatrzymałem się ciężko dysząc na zjeździe prowadzącym między domki. Ulice opustoszałem teraz z kolorowej hałastry dzieci były pilnowane przez grupki mężczyzn. Na pierwszy rzut oka nie posiadali żadnej broni, ale bardzo szybko mogli przekształcić w nią elementy otoczenia takie jak znak zespawany z kawałka blachy i rurki. Nie wiem, czy od początku miał zabraniać korzystania z trawników niezgodnie z przeznaczeniem, czy od razu był uwzględniany jako narzędzie do bicia, ale raczej nie chciałem pytać się o to i prawdopodobnie od razu sprawdzać skuteczności tego narzędzia. Mogło się wydawać inaczej, ale jednak lubiłem i nadal lubię swoje kości.
Ruszyłem powoli w dół zjazdu uważnie obserwując otoczenie i starając się nie wyglądać przy tym podejrzanie. No cóż, spojrzenia posyłane mi przez kilka osób zdecydowanie mówiły, że nie do końca mi się to udawało, ale zignorowałem to i ruszyłem dalej ulicą między domkami. Teraz już nie starałem się rozglądać, żeby nie wyglądać zbyt podejrzanie, za to szedłem prosto ulicą z nadzieją, że zachowuję się jakbym mieszkał właśnie tutaj. Równocześnie byłem doskonale pewien tego, że nie udaje mi się udawanie i każdy wie, że nie jestem z osiedla. Na pewno zbyt wyróżniałem się ubiorem.
Pod czujnym okiem obserwatorów mijałem kolejne domki, aż doszedłem do tego odpowiedniego. Zapukałem do drzwi, chwilę odczekałem i już przymierzałem się do ponownego zapukania, ale powstrzymała mnie fizjonomia Huna wychylająca się przez krawędź dachu i częstująca mnie szerokim uśmiechem. Uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, kiedy jego właściciel został dostrzeżony przeze mnie i wyciągnął w moją stronę rękę.
- Nie tłucz w drzwi. Młodzi dopiero poszli spać, więc jest chwila spokoju. Właź tu do mnie.
Chwyciłem rękę Huna i podciągnąłem się chwytając od razu krawędź dachu. W sumie sam nie miałem ochoty budzić rodzeństwa przyjaciela. Wesoła gromadka z nich była, jednak potrafiły wydusić z człowieka całą energię. Na dachu stał stolik oraz dwa krzesła, nieco dalej z dziury w dachu wystawał kawałek metalowej drabinki, która najprawdopodobniej prowadziła do pokoju mojego aktualnego gospodarza. Ten wskazał mi jedno z krzeseł samemu siadając na drugim. Skorzystałem z zaproszenia i usiadłem.
- I jak dowiedziałeś się czegoś?
- Napijesz się herbaty? - Przewróciłem oczami, ale nie odmówiłem - W takim razie zaczekaj chwilkę.
Mój gospodarz zniknął w zejściu, a ja zacząłem kontemplować okolicę. Poza tym, że gangów pilnujących było teraz nieco więcej, to rozbiegane dzieci poznikały na rzecz dilerów. Pań lekkich obyczajów nie było, w przeciwieństwie do zaułków bliżej centrum. Ludzie z osiedla wyżej sobie cenili wartości rodzinne i nawet jeśli zajmowali się przestępstwami, to nie pozwalali żadnej kobiecie upaść tak nisko i jeśli ta była blisko takiego upadku, ktoś stąd po prostu brał sobie takie dziewczę na żonę. Bardzo skuteczna polityka i przy okazji przyjazna ludziom, bo nie dokonywała się wbrew czyjejś woli.
CZYTASZ
Wędrowiec
Science FictionKoniec kolejnej wojny wpisał się do siedemsetletniego ciągu. Finał tego konfliktu zakończył moją stabilną sytuację. Już nie dostawałem pieniędzy za samo bycie gdzieś w szeregu, a przez to musiałem zacząć się martwić o utrzymanie. Złapałem się pierws...