XXII

11 3 1
                                    

Mogłem powiedzieć, oczywiście, że mogłem. Ale co? Że nie wiem co się ze mną dzieje? Że chyba mi odbija? Nie, nie dam się zamknąć w pokoju bez klamek. Dopóki sam się nie zorientuję co się dzieje, nie miałem zamiaru mówić komukolwiek, że coś się dzieje. Nikt nigdy nie mówi nikomu, że coś jest z nim nie tak. To zawsze tak działa, boimy się, że skoro coś się z nami dzieje, to zostaniemy odrzuceni. Bo tacy właśnie są ludzie. Odrzucają i uciekają od tego, czego nie rozumieją. I tak jakoś powoli żyjemy.

Chociaż Stan raczej nie odrzucał nieznanego. Wyciągał prędzej mikroskop, żeby to poznać. I nie wiem, co mnie bardziej przeraża. Ludzie, którzy uciekają od nieznanego, czy ci, którzy za wszelką cenę chcą nieznane poznać i skatalogować. Bałem się tego, że Stan mógł być tym drugim. Znów pewnie bez racji. I tak, kiedy sam ogarnąłbym co się dzieje, miałem zamiar iść do niego i wytłumaczyć. Może mniej by się przejmował akurat mną, mógłby się skupić bardziej na czymś ważniejszym. Na przykład tym, co on sam chce. W ten sposób bym go nieco odciążył ze zmartwień, albo dobił nimi. Na dwoje babka wróżyła.

Wzdychając odbiłem się od ściany budynku, żeby nie marnować czasu. Perfekcyjnie wpasowałem się w nie najgęstszą jeszcze rzekę ludzi. Czasami zastanawiałem się ile nas w ogóle mieszka tutaj. Nikt nie prowadził dokładnych spisów ani nic takiego. Chociaż potrzebne by były. W ogóle, niby administracja leży, ale spróbuj nie odprowadzać podatków. Ale z tego co mówią, to wina wojny. I to akurat też rozumiem, tylko jakoś długo się ciągnie etap chaosu. Stfu, znów odchodzę od tematu, bo mentalnie zwiedzam własny świat. Chwilę wcześniej stałem opierając się o ścianę wieżowca, mając dylemat, czy dobrze zrobiłem. Stana każdy lubił, każdy mu ufał i tak dalej. Ale jeśli nawet samemu sobie nie do końca ufam, to co z innymi?

Ludzie rozchodzili się w swoją stronę, część znikała w biurowcach, część szła dalej i znikała w blokach mieszkalnych, kolejna część znikała w sklepach i knajpach. Normalne życie. W sumie, czemu się przed nim tak wzbraniałem? Ani normalnej pracy, ani normalnych znajomych. Nic. Nawet ciężko mi stwierdzić, czy w jakiś sposób się tego obawiałem, czy co. Mogłem być po prostu przyzwyczajony do nienormalności. Chociaż teraz nie ma to znaczenia. Po prostu zwlekałem z normalnym życiem jak najdłużej, unikałem go w całości, a chciałem dorwać same najlepsze kawałki. Możliwe też, że po prostu byłem na głodzie adrenaliny.

Zdarza się, każdy się od czegoś uzależnia. Nie ma co kłamać, nie ma co się nad tym zastanawiać. Nawet jeśli się nie zorientowałeś jeszcze, nie ma znaczenia, od czegoś jesteś uzależniony. Przeszedłem przez centrum idąc na drugą jego stronę. Sklepy z ubraniami, jedzeniem, różnym dziwnym syfem, który kupuje nie wiadomo kto. Wszystko miało tu swoje miejsce. A przed sklepami dodatkowo porozstawiane na chodnikach stragany sklecone z blachy i rur. Dosyć dobrze sklecone, nie raniące oczu obecnością. Ludzie chodzili po prostu przez środek ulicy, która do niczego lepszego i tak nie mogła służyć. Przy okazji była szersza od chodników po obu stronach. Chociaż to też nie ma nic do rzeczy.

Niby proste zadanie: wejść, przywitać się, oddać książki, może wybrać jakąś nową i  wyjść. Tylko trochę się obawiałem. Niby możecie pytać, w jaki niby sposób jest coś godnego obawy w bibliotece. A ja odpowiem szczerze i bez wymówek. Bibliotekarki i bibliotekarze. I to też nie wszyscy, tylko ci, którzy pracowali w bibliotece odwiedzanej przeze mnie. Jakby nie patrzeć, przez to sprawiający, że czułem obawy. Ale jak trzeba to trzeba. Z jednego krańca centrum, przez samo centrum przeciskałem się ulicami i uliczkami na drugi kraniec centrum, w stronę niby niepozornego i trochę schowanego budynku między sąsiadami.

Wciśnięta pomiędzy dwa wyższe budynki biblioteka nie rzucała się w oczy. Budynek też niczym nie wyróżniał się od innych w okolicy. Szarawy, ale nie brudno szary, z kilkoma zasłoniętymi oknami. Jedyną różnicą był całkowity brak reklam, plakatów, czy sporadycznych neonów. Przez to tylko bardziej niknęła w tłumie budynków. Prawie niezauważalna, jeżeli jej nie szukasz. Zepchnięta z ważniejszych części życia, zastąpiona czymś innym. Inną rozrywką, mimo, że nie było ich wiele. Radio jeszcze nie działało po burzliwym okresie, teatr był martwy tak jak telewizja. Książki zostały wyparte przez alkohol, może coś mocniejszego. Ale cały czas walczyły o swoje miejsce. Kultury zbieranej przez kilka, jak nie więcej, setek lat nie do końca da się tak łatwo pozbyć.

WędrowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz