Małe i urocze drzewka przywitały mnie zbitym gąszczem nieprzebytego chaszczu. Wszelka plątanina tych zielonych istotek zaczynała się niespodziewanie. Ot, po prostu wypalona ziemia, brązowa trawa, trochę żwiru czy czegoś i nagle ściana potwornie zielonych roślin. Patrząc na to wszystko definitywnie kwestionowałem skuteczność mojego noża jako środka umożliwiającego mi wdarcie się tam. W ten sposób skończyłem rozgarniając przeurocze krzaczki rękoma. Niemal każda gałąź, gałązka i witka, którą starałem się przegarnąć wczepiała się w moje rękawy i dłonie. O rękawiczkach pomyślałem za późno, albo wcale. Siedząc w krzakach już się nie opłacało ich wyciągać.
Mój ochroniarz, bo w sumie mogę go tak nazwać nie czekał na mnie. Poszedł dalej, a ja miałem zrobić co do mnie należy i zaczekać gdzieś po drodze. Albo nie czekać, nie wiem, nie dosłyszałem, bo nic nie powiedział. A przynajmniej takie odniosłem wrażenie. I miałem zamiar poczekać. Nie jakoś długo, trochę, nie więcej niż jeden nocleg. Ewentualnie jeszcze kawałek dnia następnego.
A krzaczki trzymały mocno. Tak sobie myślałem, że Grzesiek prędzej znajdzie mnie zaplątanego w te drobne gałązki, niż gdzieś czekającego po drodze na niego. Każda gałązka wydawała się jeszcze bardziej uparta i natrętna od poprzedniej, a patrząc jak i gdzie wyrósł ten gąszcz mogłem śmiało twierdzić, że jest z nim coś nie tak. Pewnie nawet twierdziłem, tylko nie zwracałem na to uwagi.
Pewnie sobie myślicie, że jestem głupi, albo co, bo miałem zebrać trochę roślinek i zjeżdżać. Tylko na samym brzegu te drzewka i krzaczki wyglądały tak nijak, a ja obiecałem jakąś jakość produktu, który dostarczę i dlatego skończyłem przedzierając się w stronę ładniejszych roślin. Oczywiście, żałowałem, że się na nie uparłem, ale jednak pasowałoby się wywiązać z zadania, żeby nie stracić w cudzych oczach i uchodzić za człowieka dotrzymującego słowa. To już drugie takie zlecenie z rzędu. Chyba starzeję się i zaczynam żałować wszystkiego po kolei.
W końcu dostrzegłem upragnione zielsko w stanie idealnym. Nawet jakieś tam pączki wyrastały z gałązek. Po prostu widok taki, że nic tylko brać, rwać i wybierać. Moja ręka powoli zmierzała ku realizacji tego celu i dzieliło ją już naprawdę niewiele od tego. Zatrzymała się, tak po prostu. Powoli miałem dość tych krzaczków, kiedy wyplątywałem dłoń z kolejnych gałązek. Przy okazji zastanawiałem się, jakim cudem się tym tak okręciłem zwykłą gałązką. Spróbowałem jeszcze raz zerwać kwiat i znów skończyłem zaplątany w krzaku.
Nie powiem, że podobało mi się takie rozwiązania sprawy, więc drugą ręką starałem się wyciągnąć nóż. To zadanie okazało się jednak łatwiejsze od wyplątywania ręki i po chwili mogłem zająć się wycinaniem przemiłej rośliny. W tym momencie krzaczek zachował się jak każda cywilizowana roślina i pod naporem noża poddał się, ale nie odczepił się od dłoni. Używając swojego narzędzia zeskrobałem te fragmenty, które były nadto natrętne. Zjawisko godne zanotowania gdzieś w pamięci i zostawienia wśród niepotrzebnych rzeczy. A przynajmniej tak wtedy stwierdziłem.
Wychodziłem z krzaków pokonany tą samą drogą, którą wplątałem się tam. W tą stronę nie żałowałem noża i zamaszystymi ruchami wycinałem niemal wszystko, co dało się wyciąć w zasięgu ręki. Nie oglądałem się za siebie, bo w sumie po co patrzeć na przesiekę w jakichś krzakach. Zresztą, proszę was, co może być interesującego w przesiece w krzakach? Chaszcz ledwo na wysokość barków, więc głowa wystaje jak peryskop łodzi podwodnej, nic szczególnego, tylko zbity dosyć porządnie. W tym momencie mogę śmiało powiedzieć, że był to błąd.
Moje dzieło po prostu nie istniało. Nie wiem, mogło mi się przywidzieć, przyśnić, mogłem się naćpać jakimś sokiem rośliny czy czymś z powietrza, ale nieważne jak o tym myślałem, nie było żadnej ścieżki, którą wyciąłem. Na nożu nie było żadnego śladu, że go w ogóle użyłem do czegokolwiek. Z perspektywy kogoś, kto stałby obok mnie zapewne wyglądałem jak idiota podziwiając wygląd noża i krzewów. Jednak nikt nie zarejestrował tej sytuacji, bo byłem sam. A przynajmniej mam taką nadzieję.
CZYTASZ
Wędrowiec
Science FictionKoniec kolejnej wojny wpisał się do siedemsetletniego ciągu. Finał tego konfliktu zakończył moją stabilną sytuację. Już nie dostawałem pieniędzy za samo bycie gdzieś w szeregu, a przez to musiałem zacząć się martwić o utrzymanie. Złapałem się pierws...