XVII

20 2 4
                                    

Dwie nocy i jeden pełny dzień w zimnym podziemiu wspaniałego kompleksu Miedny. Za dorzucanie sobie powodów do artretyzmu, czy innego diabelstwa sam się w zemście zabiję. Oczywiście, jeśli tylko kiedyś mnie to dopadnie. Nie przesadzajmy ze skrajnościami, oczywiście. Po prostu nie chcę sobie za bardzo zepsuć stawów, a potem narzekać na starość. Zacząłem wchodzić z powrotem po schodach na górę mając nadzieję, że wyjdę o odpowiedniej porze dnia. Schody, grzeczne jak chyba nigdy wcześniej, nie stroiły żartów i nie mnożyły się w zastraszającym tempie. Mógłbym zgadywać, że miały teraz maksymalnie siedem metrów na wysokość. Dobra ilość, nawet znośna.

Odnosiłem wrażenie, że na górze było zimniej niż na dole. Raczej nie było to tylko wrażenie, bo nawet nie wiem, czy wentylacja działała jeszcze w kompleksie, czy całe powietrze wymieniało się tylko tym zejściem. Przerażający aspekt, jeśli zaczyna się zastanawiać, ile dałoby się wytrzymać tam, jeśli wejście by się zawaliło. Wiecie, powolna śmierć przez uduszenie, chociaż prędzej skończy się jedzenie i woda, bo po ostatnim zwiedzaniu kompleks nie ograniczał się jedynie do małego korytarza i nieotwieranych drzwi. Chyba, że jakiś desperat przeżyje na wilgoci i pijawkach. Wtedy miałby szanse umrzeć przez uduszenie. Przerażający aspekt. Ja na szczęście stamtąd już wychodziłem. Nie dotyczyło mnie już to w tym momencie.

Prosto na przedpołudniowe słońce sączące się przez mlecznobiałe szyby. Jakby tak postać na tym słońcu, może nawet i dałoby się chwilę ogrzać. Ale nie przesadzajmy. Zima nadal była zimą i powiewało chłodem rodem jak z wierzeń tych z północy. Ubzdurali sobie, że gdzieś może być zimniej niż w ich królestwach i ochrzcili to miejscem dla najgorszych zwyrodnialców po śmierci. Nazwa piekła raczej nie pasuje, bo piecze się w gorącu. Chociaż wątpię, żeby nadal postępowali według religii, czy zwracali na nią uwagę. Bawią się tam u siebie przednio i w takim rozrachunku każdy jeden z nich skończyłby w ich religijnej lodówce dla potępieńców.

Skąd wiem, że na północy jest tak zimno? Kiedyś spotkałem faceta, który twierdził, że jest stamtąd. Z pierwszym mrozem nadal chodził bez żadnego swetra, sama koszulka. Dlatego wierzę temu co mówił. Jakob mu chyba było. Mówił, że chce zobaczyć co jest na południu, bo znudził mu się jego domowy lód przez większość roku. Nie wrócił do tej pory. Mam nadzieję, że znalazł miejsce wystarczająco ciepłe do zbudowania domu. Osobiście też nie wytrzymałbym naszej zimy przez większy czas, niż te dwa, czasami trzy miesiące. Musiałbym się zająć czymś poważnym i odpowiedzialnym, żeby przetrzymać.

To byłaby przesada. Dlatego stałem w sporej sali z szybami na wysokości takiej, żeby nie dało się dosięgnąć i gapiłem się na promienie słońca. Krótką chwilę, żeby oderwać się od ciemności pod ziemią i światła latarki. Tak o, wrócić na zewnątrz całkowicie i nie przejmować się mrozem. Odmarzającymi stopami, dłońmi, uszami, czy zadkiem. Chociaż raczej bez ignorowania mrozu. W ten sposób zostałbym mrożonką najpóźniej do wiosny. Prędzej, czy później coś połakomiłoby się na taką mrożonkę. Tam gdzie nie ma ludzi, nie ma pewności, że czegoś nie ma. A jak coś jest, to zabawa dopiero będzie miała miejsce. Nieszczególnie przyjemna zabawa.

Wyszedłem z hali dokładnie tak samo jak wchodziłem, tyko w odwrotnej kolejności. Jak zawsze. Drzwi przyrdzewiały do zawiasów, więc może i dało się wyjąć całość z futryny, jednak nie byłoby to ani łatwe, ani ciche. Łatwiej iść tak jak wszyscy wcześniej. Zawsze, wszędzie aktualne motto. Mniej się napracujesz i natłumaczysz komuś dlaczego tak, a nie inaczej. W sumie, chyba każdy tak robi właśnie dlatego, że każdy tak robi. Zapętlona pętla, żeby życie było jeszcze dziwniejsze. A może po prostu tok ludzkiego myślenia. Niby czasami pojawi się ktoś, kto wytyczy nową ścieżkę, ale sami powiedźcie, jak często się ktoś taki znajdzie?

Wychodząc z budynków przeciągałem się trzaskając stawami, mając pewność, że będę musiał przez to poprawiać wszystkie warstwy ubrania. Zawsze się tak kończy. Chwilę zawiesiłem jeszcze wzrok na niebie, które kolor pomarańczowego wschodu wymieniało powoli na błękit czystego morza. Nigdy na własne oczy nie widziałem morza. Przynajmniej nie w tym życiu, które pamiętam. Były jeziora, rzeki, ale nigdy morza, czy oceany. Mogę powiedzieć, że mało życia pamiętam, że żyję jak wszyscy, w jednym miejscu, nie myśląc nawet o przeprowadzce. Ale to chyba żadne wytłumaczenia. Gdybym był wystarczająco zdeterminowany, to bym się za to zabrał i tyle. Poszedłbym zobaczyć nieskończoną ilość wody i tyle.

WędrowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz