XVI

17 3 5
                                    

Było ciemno, ale było biało. Względnie biało, jeśli za punkt zaczepienia przyjąć wygląd miasta. Czułem się jak mobilna baryłka, ze względu na wygląd mało mobilna. Pomimo to, tempo dawało utrzymać się znośne, może nawet i dobre. Plecak był ze dwa razy, jak nie więcej, cięższy niż zazwyczaj. Gruba czapa i szal skutecznie ograniczały odbiór i dźwięku, i obrazu. Grube warstwy swetrów i kurtka ogrzewały, ale jeszcze bardziej upodabniały do kuli i zmniejszały mobilność. Nawet nadal dobre rękawiczki trzymały się na dłoniach utrzymując je jeszcze przy życiu. Najgorzej miały nogi. W tej kwestii chyba nie poradziłbym sobie bez jakiejś w miarę normalnej rodziny. Chwała dobrym ludziom z osiedla za to, że jeszcze wiedzą jak się robi na drutach. Zarówno trzy pary skarpet wełnianych jak i trzy pary kalesonów próbowały sobie poradzić z zimnem. Średnio skutecznie co prawda, ale miałem nadzieję, że to tylko dlatego, że jeszcze była noc. Buty z kolei były jedną z dwóch par, sprawne, nieprzemakające, ale jednak z warstwą lodu od wierzchu i ledwo mieszczące trzy pary skarpet jeszcze ze stopami w środku.

Krócej? Zima pełną parą. Wszystko marzło w znośnym tempie jak na zimę, więc jeszcze nie musiałem się martwić o odmrożenia niczego. Chociaż mróz szczypał uporczywie w każdą odsłoniętą część ciała, to dało się to znieść. Pod całym tym grubym ubraniem czuć było tylko powoli sączący się chłód. Lód osadzał się również na reszcie ubrań, ale mniej widocznie niż na butach. Po prostu zima i zimno. Albo mroźnie lodowato. Jak za długo posiedzieć, czy postać na słoneczku, to odmrożenia gwarantowane jak kiepska żywność w wojsku. Jeśli ktoś nie zrozumiał: na pewno będą odmrożenia, jeśli przesadzisz.

Słońce w końcu zaczęło wychodzić zza horyzontu oświetlając wszystko coraz wyraźniej. Kryształki lodu na sztywnej zamarzniętej trawie zaczęły błyszczeć niemal oślepiająco. Niemniej, równocześnie dosyć efektownie. Taki moment w sam raz, żeby się zatrzymać na chwilę i chłonąć otoczenie wszystkimi zmysłami. Odwróciłem się w stronę, z której przyszedłem, żeby zobaczyć jak tam to wygląda, ale promień słońca perfidnie wcisnął się w moje oko. Z syknięciem odwróciłem się z powrotem zasłaniając cierpiące oko. Okulary przeciwsłoneczne. Przedmiot bardziej potrzebny podczas zimy, niż lata. Chmury jakby magicznie znikały na ten zimny okres czasu.

Nie miało to jednak już znaczenia. Były potrzebne, ale ich nie miałem przy sobie. Nie ma to nie ma, nie będę się wracał po tak małą rzecz. Odpowiednią czynnością było zmrużenie oczu i staranie się nie zwracać uwagi na oślepiające słońce. Mogę się założyć, że nawet na pustyniach nie są tak blisko ślepoty jak podczas tutejszej zimy. Wilgoć osiada na ziemi i roślinach, potem mróz ścina wszystko w lód na ogromnym obszarze i drobne kryształki czekają całą zimę, żeby oślepić jakiegoś idiotę, który uzna, że może sobie wyjść. Zapewne się tacy trafiali. Gdzieś się kryć musieli, ale nie miałem zamiaru rozglądać się w poszukiwaniach, bo pomimo zmrużonych oczu nadal światło raziło.

Nie pozostawało nic, jak tylko iść przed siebie w, mam nadzieję, utrzymywanym kierunku. Tak też zrobiłem, w duchu przeklinając mróz, lód i słońce za to, ze chwilowo odebrały mi wzrok. Po kilku godzinach mogłem bez problemów iść z szeroko otwartymi oczami, a nawet chwilę patrzeć w słońce bez konsekwencji. W obydwu sytuacjach widziałem tyle samo. Mnóstwo oślepiającego światła, przez które nie można było zachować jednej z najbardziej podstawowych zasad. W którą stronę bym nie poszedł, szedłem w stronę światła.

Dodatkowo, chłód, odciski i wszechobecne obcieranie warstw ubrań sprawiało, że nie skupiałem się na upływającym czasie, jakichkolwiek zmianach w otoczeni, czy dźwiękach. Zajmowało mnie myślenie o tym, jak bardzo będę wygnieciony, obtarty i fioletowy, kiedy już będę miał okazję obejrzeć zniszczenia dokonane przez to wszystko na moim ciele. I na pewno miałem zamiar zdjąć skarpety wraz z butami przy pierwszej okazji. Były ciasne, cały czas się ruszały i było pewne, że zmieniły moje stopy w jeden wielki bąbel odcisku. Oczywiście tylko jeśli jeszcze był cały i nigdzie nie pękł. W tej sytuacji już nawet nie poczułbym pieczenia pod pękniętą skórą. Tego byłem pewien.

WędrowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz