XI

14 3 1
                                    

- Nie mam nic nowego. Nic nie powiem. Już wszystko słyszałeś.

- Zamiast informacji dostałeś pracę? Jaja sobie robisz?

- Dokładnie, dostałem pracę i sporą zaliczkę, żeby nie interesować się tym tematem. W tym przypadku miałem płatność z góry. Nie będzie już przyjacielskich przysług, chyba, że będziesz chciał kawałek świeżego mięsa z rzeźni.

- Do diabła z tą robotą.

- Może tak będzie lepiej? Komuś nie na rękę są poszukiwania nawet w tak wczesnym stadium, jakie ty zacząłeś.

- Do diabła z tym.

- Nie denerwuj się. Po prostu zmieniłem pracę, nie poradzisz.

- Do przyszłego, Hun.

- Do przyszłego. I powodzenia z chimerą, Bradford był i u mnie, ale odmówiłem, bo...

- Wiem, masz już stabilną pracę i nie chcesz ryzykować. Rozumiem. - Wtedy ni cholery tego nie rozumiałem.

Drzwi za moimi plecami się zamknęły, a ja westchnąłem ciężko. Właśnie straciłem jedno z najlepszych źródeł informacji jakie miałem. Łysy oddelegował do mnie jednego ze swojego pomagierów, żeby przypilnował, czy aby na pewno wychodzę z osiedli. Chcąc, czy nie, musiałem się zastosować do tej wyraźnej prośby i wróciłem na obwodnicę.

Wolne dni spędziłem w knajpkach słuchając tego, co ludzie mówią, niektórych podpytując. Wydając pieniądze, których nie miałem i szukając informacji, których nikt nie miał. Odwiedziłem klub, w którym ostatnio bawiła się zaginiona dziewczyna. Nieproduktywnie. Nieefektywnie. Nie miałem żadnego punktu zaczepienia, dlatego w środę wrzucałem do plecaka wszystko po kolei. Mimo to, w plecaku wylądowało chyba wszystko co trzeba. Później nie miałem już czasu sprawdzać.

Wraz z początkiem wczesnego wieczora rozległo się pukanie do drzwi mieszkania. Z niezadowoloną minął poszedłem otworzyć nie fatygując się sprawdzaniem, kto przed drzwiami stoi. Szarpnąłem drzwiami uderzając nimi o ścianą i już miałem zacząć odganiać gościa, ale zamiast tego stanąłem jak wryty. Przede mną stał drab w gustownym, czarnym garniturze. Mężczyzna emanował spokojem, obojętnością wręcz. Twarz nie zdradzała żadnych emocji, a oczy chwilę uważnie mi się przyglądały. Garnitur wyglądał jakby nie pękał w szwach tylko dzięki pomocy tajemniczych sił. Osłupiały patrzyłem jak mężczyzna lekko marszczy brwi i otwiera usta, żeby coś powiedzieć.

- Pan Franklin chciałby się z Panem zobaczyć niezwłocznie - wysoki głos kompletnie nie pasował do postury.

Mężczyzna przesunął się w drzwiach i gestem ręki ponaglił mnie, czekając aż wyjdę. W końcu przezwyciężyłem zaskoczenie i wyrwałem z siebie tylko głupie pytanie.

- Teraz?

- Niezwłocznie. - Mężczyzna nie dawał po sobie poznać żadnych oznak zniecierpliwienia.

Zamiast coś powiedzieć, kiwnąłem jedynie głową i założyłem buty. Czułem się niezręcznie idąc przed tym osiłkiem, jednak nie kwestionowałem jego polecenia i szedłem. Nieco zawiodłem się, kiedy pod wieżowiec przeciskaliśmy się w tłumie, liczyłem na jakiś bogaty środek transportu, ale widać nie dla małych to, a dla wielkich. Wieżowiec, w którym urzędował Franklin niczym nie różnił się od reszty w okolicy. Wysoki, zakurzony, przeszklony, gdzieniegdzie lekko uszkodzony. Nie mam pojęcia co się w nich działo i jaka praca była tam wykonywana.

Budynek w środku wyłożony był boazerią, do schodów prowadził prosty korytarz wypełniony drewnianymi drzwiami nieodróżniającymi się niemal od ścian.Regularnie rozmieszczone na ścianach lampki rozświetlały całość wyraźnie. Korytarz kończył się schodami na górę którymi poprowadził mnie ochroniarz. Po dosyć dłuższej chwili zatrzymaliśmy się bodajże na piątym piętrze, w niewielkiej poczekalni, można by powiedzieć. Osiłek zniknął na chwilę za jakimiś drzwiami i wyszedł otwierając je szerzej.

WędrowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz