XXVII

8 2 5
                                    

Siedziałem w salonie, we własnym mieszkaniu. Zimne powietrze wpadało przez otwarte okno, a ja pociągałem kolejne łyki z butelki postawionej aktualnie na stole. Wojskowi, badania, znikający ludzie. Nic nie miało sensu. Po co? Jak? Przez kogo?  Po co badania na ludziach? Dlaczego, do cholery? Dlaczego zniknęła akurat Sara? Czemu ten bogaty grubas nagle zmienił zdanie? Ktoś mu zagroził? Zapłacił? Oddali mu córkę, czy po prostu powiedzieli, że ją mają i tyle? A jeżeli oddali, to w jakim stanie? Przecież mają jakoby eksperymentować na ludziach. Tylko w jaki sposób? Jaki jest do cholery cel tego wszystkiego? Nie potrafiłem tego zrozumieć.

- No i co ja mam teraz zrobić, co? Jakby mnie jeszcze nie szukali to bym się wycofał, udawał, że nic nie wiem. A tak, co mam zrobić?

Chimera, która od pół godziny leżała na sofie tylko parsknęła podnosząc wzrok na okno i spojrzała się obojętnie na mnie.

- Nie jestem tobą, a tamci nie są mną. Nie wejdę sobie tak po prostu otwartym oknem, a nawet jeśli, to nikt mnie miło w środku nie przyjmie. Zdecydowanie nie.

Chimera tylko mruknęła niezadowolona z mojego podejścia.

- Co ja na to niby poradzę? Może i rozumiesz co się do ciebie mówi, ale plany robisz do kitu, wiesz? Nie po to daję ci się wygodnie rozwalić na sofie, żeby dostać pomysły na poziomie intelektualnym jaskiniowca. Liczyłem na coś więcej z twojej strony.

Chimera warknęła na mnie wstając.

- To coś wymyśl lepszego niż pchanie się jak debil na siłę. Wtedy przyznam ci rację i nie będę się czepiał. - wytknąłem chimerze palcem z bezpiecznej odległości.

W odpowiedzi dostałem niezadowolone parsknięcie i chimera z powrotem położyła się na sofę.

- Tak? Nic nie wymyśliłem, bo daruję sobie rzucanie idiotycznymi pomysłami. Gdybym podchodził do tego jak ty, to wymieniłbym już z dwadzieścia. I wszystkie byłyby takie same, różniły by się tylko oknem, którym wejdę. Ja chcę tam wejść żywy i przytomny. I potem wyjść.

Chimera znowu mruknęła cicho.

- Wiem, że to będzie trudne. Dlatego siedzimy tu i próbujemy coś wymyślić. Chociaż nie mam pojęcia czy ty próbujesz cokolwiek.

Chimera już przestała sobie zawracać głowę reagowaniem na to, co mówiłem.

- Chociaż czekaj. Można by zrobić tak, żeby podać się im na tacy. Tylko wyjście z powrotem będzie dużym problemem. To głupi pomysł i będę tego później żałować. Będę tego bardzo żałować. A ty będziesz żałować ze mną, chodź cholero, pomożesz mi.

Chimera podniosła zaskoczona głowę.

- Ruszaj ten zadek, tu się nie mieszka za darmo. Będziesz mnie pilnować. Idziesz po dachach, tak żeby mieć mnie na widoku i jak coś się chrzani to ratujesz mój tyłek.

Chimera mruknęła jakby potwierdzająco, że rozumie plan.

- Zaraz, serio to zrobisz? - spojrzałem zaskoczony na zwierzę.

Chimera, zamiast leżeć, stała obijając ogonem pokrycie sofy i patrzyła się na mnie ze skupieniem. Wyszczerzyłem zęby z zadowoleniem.

- To jest głupie jak cholera, będę tego żałował i mam nadzieję że się uda. Mamy jednego grubaska do odwiedzenia, muszę się czegoś dowiedzieć. Tylko na spokojnie.

Wstałem z krzesła i zacząłem chodzić po pokoju zastanawiając się jak najspokojniej to załatwić. Wejście na siłę nie wchodziło w grę. To by było już zbyt nierozsądne. Nawet jak na moje standardy. Musiałbym się jakoś wkraść, albo nawciskać kitu, żeby sami mnie wpuścili. Nie miałem pojęcia ile osób będzie w wieżowcu, ile z nich będzie ochroniarzami. Ani jak będą uzbrojeni. Czy paralizatory i pałki, czy broń palna i ostra. I która opcja była by dla mnie lepsza. Zmarszczyłem brwi próbując na spokojnie to przemyśleć. Wcale nie było to takie oczywiste, bo nie miałem pojęcia jak daleko mogę się posunąć z testowaniem samego siebie.

WędrowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz