Z.P.W weroniki
Od dwóch godziny do sali Merry co chwilę ktoś wbiegał i wybiegał. Cały czas płakałam a Jack próbował mnie pocieszać. Był całkiem słodki jak na kogoś kto wycina ludzią flaki i nosi maskę. Jeff ...chyba załamał się bardziej niż ja. Patrzył cały czas przez okno. Nie jadł, nie pił. Stał i patrzył się w deszczowy krajobraz za oknem.
Ja próbowałam spytać kogoś z osób którzy tam wchodzili czy Ali przeżyje ale nikt nie miał czasu. Wkońcu pan doktor wyszedł z sali. Był jakiś zdenerwowany co znaczyło że nie jest dobrze i niestety...miałam rację
-i jak z nią? -cała się trzęsłam . Bałam się usłyszeć prawdę. Jack cały czas próbował mnie uspokoić. Mówił że będzie dobrze ale czułam że sam w to nie wierzy.
-niestety nie jest dobrze. Są uszkodzone ważne narządy i straciła bardzo durzo krwi. Całe szczęście że tak szybko ją tu przynieśliście bo by było za późno. Ja muszę iść.
-ale niech pan zaczeka!
-chce pani żeby ona przeżyła? -zdrętwiałam. Łzy zaczęły mi napływać do oczu. Mężczyzna weszedł do sali Merry a ja oplotłam ręce wokół ramion.
-Wera nie płacz. Jest jeszcze nadzieja-Jack złapał moją dwarz w dłonie i koniuszkami palców, wycierał moje łzy.
-nadzieja matką głupich-mruknęłam pod nosem a on poprawił swój kaptur. Jeff i Jack mieli założone kaptury by ich nikt nie rozpoznał.
-każda matka kocha swoje dzieci-rozczochrał moje włosy a ja poraz pierwszy od tych dwóch godzin się uśmiechnęłam. Jeff wkońcu odszedł od okna i skierował się w stronę wyjścia ja złapałam go za ramię i odwróciłam tak by na mnie spojrzał.
-a ty gdzie idziesz? Nie poczekasz aż Merry się obudzi? -on się odemnie wyrwał.
-nie mam zamiaru czekać tu i mieć pieprzoną nadzieję na to że ona przeżyje ale wszyscy wiemy że na są marne szansę! -poprawił kaptur i poszedł. Ja smutno patrzyłam jak odchodzi gdy poczułam rękę na ramieniu.
-on cierpi. Nie chcę tutaj siedzieć bo wie że za ścianą oni walczą o jej życie. Znosi to tak samo jak ty. Zrozum .on musi się na kimś wyżyć. -posłałam mu delikatny uśmiech i Włożyłam ręce do kieszenie.
-nie dziwię mu się. Sama mam ochotę kogoś zadźgać-spojrzałam na Jacka u którego chyba widziałam uśmiech albo mi się zdawało.
-to co powiesz na małe dźanie?-rozszerzył swoją kieszeń by pokazać mi nóż głęboko w niej schowany. Ja się uśmiechnęłam i już kilka minut później byliśmy już przed szpitalem.
-masz jakieś propozycje ?-szliśmy w niewiadomym kierunku. Ja złapałam się za podbrudek i zaczełam myśleć. Wiem!
-Kamil...mój chłopak-powiedziałam nieco ciszej a on na mnie spojrzał.
-dlaczego on?-włożył ręce do kieszeni od bluzy a ja złapałam się za fioletowy policzek a Jack zdjął kaptur pokazując te brązowe rozczochranę włosy.
-on ci to zrobił? -pewnie gdyby nie miał maski zrobił by wielkie oczy. Ja kiwnęłam głową a on złapał mnie za rękę i zaczął gdzieś szybko iść. Ledwo co nadążałam za nim.
-gdzie on mieszka?-ja się uśmiechnęłam i poprowadziła Jacka pod dom kamila. Gdy już byliśmy na miejscu, schowaliśmy się za drzewem bo zobaczyliśmy kamila żegnającego się z matką. Gdy samochód kobiety odjechał a on wszedł do domu, ja i Jack zaczęliśmy działać. Podeszliśmy pod okno Kamila które było całkiem nisko, wkońcu ja z niego skoczyłam i żyje. Ja próbowałam skoczyć ale byłam za niska. Słyszałam co jakiś czas śmiech Jacka.
CZYTASZ
Gra o śmierć i życie...
FanfictionCzy wiadome jest kiedy jesteśmy dla kogoś najważniejsi? Czy można wybaczyć komuś ból jakiego doświadczyliśmy?To nie takie proste spojrzeć, gdy za spojrzeniem jest ból. Czas leczy wszystko , wszystko oprócz prawdy. Ali przeżyła w życiu tak du...