Z.P.W Ali...
Witajcie...Pamiętacie mnie jeszcze...Coś was ostatnimi czasy zaniedbałam ...sorki...No ale wiecie...praca...rodzina...tu wydrzeć się na męża...tu na syna...Eh...Ale mimo to...jesteśmy kochającą i przyjazną rodziną...
-JEFF!!-no może...tylko na obrazku. U nas cisza i spokój to jest coś zupełnie nowego i chyba...nierealnego...
-co jest do kurwy nędzy...-powiedział zaspany..chłopak? Czy faceta po trzydziestce można nazwać chłopakiem? Z resztą nieważne...Skrzyżowałam ręce na biuście i zaczęłam tupać nogą ze zdenerwowania.
-Jeff...spóźnimy się...-Wysyczałam przez zaciśnięte zęby a czarnowłosy spojrzał na mnie przez zaspane oczy.
-na co..?-spojrzał na kalendarz po czym jak burza wbiegł do toalety. Ja westchnęłam po czym poszłam do kuchni by zrobić kanapki do szkoły. Kontem oka spojrzałam na w stronę w którym zniknął mój mężulek . Nie minęła minuta a mężczyzna wyszedł w garniaku , włosach upiętych w niskiego kucyka i niechlujnie zawiązanym krawacie. Przewróciłam oczami po czym podeszłam do Jeffa i rozwiązałam ten supeł i zaczęłam go prawidłowo wiązać.
-co ja bym bez ciebie zrobił?-zaśmiałam się a Jeff złożył na moim policzku krótkiego całusa. Gdy skończyłam wiązać perfekcyjnie krawat, Jeff usiadł na kanapie a ja spojrzałam na zegarek...
-Już 9...czas chyba obudzić śpiącą królewnę...-parsknęłam i spojrzałam na Jeffa który prawie na tej kanapie zasypiał...
-idź go obudź...-mruknęłam a mężczyzna stanął na równe nogi i spojrzał na mnie jakbym kazała mu dokonać niemożliwego...zresztą...trochę tak było...
-czemu ja?..Mnie ma kompletnie w dupie...Ciebie posłucha...-mruknął a ja spojrzałam na niego z pod byka.
-Jeff...-chwilę walczyliśmy na spojrzenia ale...Jeff jak to Jeff poddał się niemal natychmiast.
-Ehh...kobiety...-zaśmiałam się a Jeff podszedł do schodów i włożył ręce do kieszeni.
-LIU! Wstawaj! Jest już 9...!!- I....Cisza....Czarnowłosy wzruszył ramionami a ja ponownie wypuściłam powietrze z płuc...Podeszłam do schodów, obok Jeff'a.
-Liu za minute widzę cie ubranego,umytego i gotowego do szkoły bo jak nie to na weekend jedziemy do cioci Diany ...-nagle po domu rozległ się trzask. Potuptałam chwile nogą a ze schodów zaczął schodzić dziesięciolatek zapinający rozporek u spodni...
-o której poszedłeś spać...?-spojrzałam zimno na syna a ten zaczął kłopotliwie się uśmiechać i drapać po głowie.
-no...ten...gdzieś....5..?-zaśmiał się po czym widząc mój wzrok schował się za ojcem który również wyglądał na przestraszonego...ehh...Widać kto nosi spodnie w tej rodzinie...
-Jaki ojciec taki syn...-mruknęłam łapiąc się za głowę...Spojrzałam na zielone oczka syna i się uśmiechnęłam...Jedyna rzecz którą po mnie odziedziczył...Nagle z mojej torebki zaczęły dochodzić dźwięki mojego telefonu. Szybko go wyciągnęłam i spojrzałam na wyświetlacz...Weronika...
-halo?
-GDZIE WY JESTEŚCIE? DZIECIAKI O 10 IDĄ DO SZKOŁY A WAS JESZCZE NIE MA?!- odsunęłam szybko urządzenie od mojego ucha by uratować się od przed wczesnej głuchoty.
-Już będziemy jechać...Liu zaspał...-po moich słowach usłyszałam śmiech kobiety.
-jak zawsze...mogłam się spodziewać. Dobra to przyjeżdżajcie szybko. Wszyscy już są tylko was brakuje.-po tych słowach przyjaciółka się rozłączyła a ja włożyłam ponownie swoją komórkę do torebki.
CZYTASZ
Gra o śmierć i życie...
FanficCzy wiadome jest kiedy jesteśmy dla kogoś najważniejsi? Czy można wybaczyć komuś ból jakiego doświadczyliśmy?To nie takie proste spojrzeć, gdy za spojrzeniem jest ból. Czas leczy wszystko , wszystko oprócz prawdy. Ali przeżyła w życiu tak du...