Chapter I - XXII

424 27 1
                                    


Pustka, która wypełniała Nainsi w momencie przekroczenia progu malutkiego domku w Melrose była dla niej wręcz nie do zniesienia. Czuła się jak robot, zmuszona wchodzić do domu w którym właściwie nie czuła domu. Chwilowo przez jej myśl przeszło mieszkanie na Grimmauld Place, gdzie czuła się o wiele swobodniej i przede wszystkim, gdzie czuła się chciana. Stając w ciasnym korytarzu z dłonią swojego ojca na jej plecach i matki na ramieniu miała ochotę płakać. Nie tak wyobrażała sobie dom. Wypuściła ze swoich rąk Boudikę, która podbiegła do salonu chowając się pod stolikiem kawowym i nie chcąc wychodzić stamtąd przez najbliższy czas.

- Jesteś głodna, kochanie? Mogę coś ugotować, jeśli chcesz. Tylko mi powiedz - powiedziała kobieta z uśmiechem na ustach, chcąc przekonać do siebie Nainsi.

Audrey, bo tak kobieta miała na imię, czego Nainsi dowiedziała się całkiem niedawno, próbowała usilnie sprawić, aby ślizgonka otworzyła się przed nimi, co niezbyt jej pasowało. Czuła sztuczność tej relacji zbyt mocno, żeby móc czuć się swobodnie w pobliżu dwójki.

- Nie, dziękuję - wysiliła się na uniesienie jednego z kącików ust w górę, aby nie pokazać po sobie niechęci. - Chciałabym się położyć, jestem dosyć zmęczona, a ten dzień należał do wyczerpujących.

- Rozumiem. Tata zaprowadzi cię do twojego pokoju i weźmie twoje walizki - kiwnęła głową w stronę mężczyzny, którego znak nadal powodował gęsią skórkę u ślizgonki. - Musimy zacząć przenosić twoje rzeczy z tamtego mieszkania.

- Większość mam w Hogwarcie - przyznała. - Gdybyś tylko mogła... Gdyby ktoś mógł - poprawiła się, ruszając powoli za mężczyzną. - Nakarmić Boudikę, byłabym wdzięczna.

- Boudika to twój kot?

- Tak - kiwnęła głową. - Karmę mam w siatce.

Nie odwracając się więcej w stronę kobiety, ruszyła w stronę schodów, gdzie na górze przy drzwiach na lewo czekał jej ojciec. Dzielnie próbowała (co wychodziło jej nawet dobrze) unosić głowę wysoko i twardo spoglądać w oczy swoich rodziców. Nie zamierzała pokazać im, że mogą kierować nią jak szmacianą laleczką w ręku dziecka.

Cannes był dosyć posturnym mężczyzną, o włosach wpadających w czerń, które na oko Nainsi były farbowane od dłuższego czasu, oraz oczach o kolorze morza w których mogłaby dostrzec wszystkie sekrety i kłamstwa jakie przed nią krył razem z żoną. I ku jej niezadowoleniu, to właśnie on był tym, który unikał kontaktu wzrokowego przez cały czas, przez co nie mogła z nich nic wyczytać.

Wpuścił ją do pokoju pierwszą, otwierając szeroko drzwi. Jej oczom ukazała się średnich rozmiarów sypialnia o dosyć jasnych kolorach (które wręcz raziły Nainsy w oczy, która raczej przyzwyczajona była do ciemniejszych pomieszczeń), oraz łóżko stojące pod sporej wielkości oknem o metalowych zakończeniach i duża ilość biblioteczek.

- Rozgość się - powiedział, wycofując się z pokoju co nie umknęło uwadze Nainsi, która szczególnie teraz była niesamowicie uważna. - Jeśli chcesz z nami porozmawiać, będziemy w salonie.

Ślizgonka kiwnęła twierdząco głową, i przytrzymała nogą drzwi, gdy mężczyzna chciał je zamknąć przez co spotkała się z jego pytającym wzrokiem. Raz jeszcze dokładnie przyjrzała się ich kolorowi, by po chwili pokazać palcem na kotkę za mężczyzną.

- Chciałam jeszcze wpuścić Boudikę.

Mężczyzna kiwnął głową na znak zrozumienia, i nim Nainsi zdążyła go zapytać o jej przeszłość, zniknął. Westchnąwszy opadła na łóżko pachnące cytusami i uśmiechnęła się lekko gdy kotka wskoczyła na jej brzuch, lekko go ugniatając. Jednak uśmiech ten zanikł tak szybko jak i się pojawił, gdy uświadomiła sobie swoje aktualne położenie.

Kilka łez napłynęło jej do oczu, których pozbyła się poprzez mruganie wiele razy. Z wielką niechęcią chwyciła po różdżkę przywołując do siebie torbę, którą spakował jej skrzat na dworze Malfoyów. Zaczęła w niej szukać swojej ulubionej koszuli nocnej, jednak zaprzestała poszukiwaniom chwytając w dłonie dziennik o ciemnozielonym kolorze oraz wielką księgę z drzewem genaologicznym. Szybkim ruchem rzuciła zaklęcie na zamek w drzwiach i rozłożyła oba książki na materac łóżka.

Zaczęła od przeglądania drzewa genaologicznego, które było tak rozległe, że po ponad półtora godziny zaczęła ją boleć głowa i zaczęła przyjmować nową taktykę, skupiając się tylko i wyłącznie na jednej osobie.

Konkretnie Regulusie Arcturusie Black.

- To niemożliwe... - szepnęła do siebie, widząc młodzieńca obok mężczyzny którego zdążyła już poznać. - Cholerny Syriusz Black jest jego bratem?! W sumie... To było do przewidzenia...

- Co było do przewidzenia, dziecko? - usłyszała donośny głos swojej matki zza drzwi. Spanikowana szybkim ruchem zamknęła dziennik i drzewo geonaologiczne zamieniając je w niewidzalne i odkluczając drzwi. - Dlaczego się zakluczyłaś? - dopytała brunetka, mrużąc uważnie oczy.

- Chcę pobyć sama. To dla mnie dosyć trudny czas i przede wszystkim bardzo stresujący - odpowiedziała z sztucznym, smutnym uśmiechem na twarzy. - Musicie mi dać z tatą - tu odchrząknęła, nadal nie mogąc się przekonać do wypowiedzenia słów mama i tata, bądź po prostu rodzice. - Musicie dać mi trochę czasu zanim się przyzwyczaję.

- Rozumiem skarbie... To na pewno bardzo trudne dla ciebie - usiadła na fotelu naprzeciw ślizgonki. - Pomyślałam, że przyjdę z tobą porozmawiać. Pewnie masz wiele pytań.

- Kilka - przyznała. - Mogłabyś mi powiedzieć o tym jak poznałaś Bellatrix? Jak do tego doszło, że oddaliście mnie właśnie jej?

- Mówiłam ci już. Żyliśmy z twoim ojcem w wielkiej biedzie, dach nad głową zaczął się nam sypać, a roczne dziecko wcale nie pomagało w kryzysie - spojrzała w podłogę, jakby czując wstyd. - Bellę poznałam w Hogwarcie.

- Również byłaś w slytherinie?

- Owszem - uśmiechnęła się delikatnie. - Bardzo dobrze wspominam te czasy. A ty, Nainsi? Jak żyje ci się w Hogwarcie? Masz wielu znajomych?

- Jest dobrze. Przyjaźnie się z Pansy Parkinson i Blaisem Zabinim - tu zatrzymała się na chwilę, dodając. - No i z Draco, ale go znasz.

- Tak, tak - przyznała jej rację skinieniem głowy. - Pozostałą dwójkę również znam. Szczególnie matkę Blaise'a.

Zapanowała między nimi niezręczna cisza, przez którą Audrey postanowiła opuścić pomieszczenie. Zatrzymała ją w tym Nainsi, zadając pytanie mrożące jej krew w żyłach.

- Ty też należysz do jego poplecznikow, prawda?

Kobieta odkaszlnęła, powoli odwracając się w stronę córki i siląc na uśmiech, który z daleka wyglądał na bardzo sztuczny.

- To nie czas na takie rozmowy, dziecko.

- A kiedy? - prychnęła wstając z łóżka i podchodząc do kobiety. - Jak już będę mieć znak na nadgarstku? Jak będę kolejną osobą w jego szeregach? A może, gdy siłą mnie tam zaciągnięcie?

- Nainsi, przestań - upomniała ją, robiąc się coraz to bardziej nerwowa. - Nie mów o tym. Zakazuje ci rozmów na ten temat w tym domu!

- Przecież twój mąż jest jednym z nich - sarknęła, łapiąc za klamkę. - Właśnie dlatego nie chciałam tu przyjeżdżać i zostać u Malfoyów. To nie ma najmniejszego sensu, chyba powinnam zacząć się śmiać z komizmu tej sytuacji. - Złapała się za nos, śmiejąc sarkastycznie. - Proszę wyjdź z tego pokoju.

Czując ocieranie się kotki o kostki uśmiechnęła się nieco. Schyliła się do niej, ignorując trzask drzwi i delikatnie pogłaskała za uchem.

- Jakoś wytrzymamy no nie, Boudika?

Slytherin Kings ⇴ Draco Malfoy.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz