27.

146 6 0
                                    


- Vivian? Coś się stało? Jesteś dziwnie szczęśliwa? - spytał Ron, jak tylko przekroczyłam próg pokoju wspólnego. Nie wiedziałam co im powiedzieć. Przecież nie mogłam im podać prawdziwego powodu, czemu jestem taka uśmiechnięta, ale nie chciałam ich też oszukiwać czymś całkowicie zmyślonym.

- Bo jest koniec tygodnia. Weekend. Wiesz, ile będę miała teraz czasu na spożytkowanie swojej energii? - nie było to całkowite kłamstwo. Ron popatrzył się na mnie tym wzrokiem pod tytułem "niektórzy to są naprawdę dziwni", którzy przeważnie był zarezerwowany dla Hermiony, albo jako porozumiewawcze spojrzenie z Harrym. Na szczęście na tym temat się skończył i nikt już nie dociekał.

Miniony tydzień dłużył mi się niemiłosiernie. Może i udałoby mi się coś wykombinować by móc spotkać się z Draco sam na sam, ale nie chciałam się narzucać i wiedziałam, że ten tydzień na przemyślenia i ochłonięcie dobrze mi zrobi. Byłam bardzo zdenerwowana, jak się wszystko potoczy. Moi przyjaciele moje zdenerwowanie wzięli za nadmiar energii pozostałej z przerwy świątecznej. W końcu nadszedł piątek. Już kiedy zobaczyłam na zegarku godzinę szesnastą dwadzieścia, nie potrafiłam się na niczym skupić.

Próbowałam czytać i po pięciu minutach uświadomiłam sobie, że błądzę cały czas wzrokiem po jednej i tej samej stronie nie przyjmując do wiadomości ani słowa, z tego, co było tam napisane. Później postanowiłam spróbować wziąć się za zadanie, ale nie mam pojęcia, czemu sądziłam, że może się to udać. Rozmowa z dziewczynami też nie wchodziła w grę, bo zorientowałyby się, że nie zachowuję się normalnie. W końcu zdecydowałam się na sprzątanie.

W naszym pokoju Hermiona i Lavender zawsze obsesyjnie pilnowały porządku (jedna z niewielu rzeczy, co do których się zgadzały), również Padma zawsze miała wszystko uporządkowane, ale u niej nie była to jeszcze obsesja. Elen doprowadzała Hermionę i Lavender do szału. Była typem bałaganiary. Wszystko wszędzie porozrzucane. Moje podejście do porządku było inne. Nie lubiłam mieć bałaganu na widoku, bo wtedy mnie rozpraszał, ale często mi się gdzieś śpieszyło lub po prostu nie miałam ochoty na sprzątanie i w takim wypadku wrzucałam wszystko byle jak do szuflad, dlatego w moich szafach wiecznie panował chaos. Czasami, najczęściej w momentach takich jak ten, czyli kiedy nie mogłam się na niczym skupić, brałam się za ogarnianie tego. Czasami sprzątałam, bo po prostu miałam na to ochotę. Zdarzało się, że działało to na mnie uspokajająco. Wszystko ładnie trafiało na swoje miejsce. Panował ład i porządek.

Problem zaczął się w momencie, kiedy miałam już wszystko posprzątane (nie mam aż tylu rzeczy, by kiedykolwiek mogło mi to zająć jakoś wyjątkowo dużo czasu). Do spotkania zostało dalej piętnaście minut, a ja obiecałam sobie, że nie pójdę tam wcześniej i wolno mi wyjść z pokoju dopiero osiem minut wcześniej. Zaczęłam chodzić tam i z powrotem po pokoju, po czym wpatrywałam się w zegarek, obserwując, jak wskazówki przesuwają się mozolnie po tarczy zegara. Już prawie czas. Kusiło mnie, by już wyjść, ale nie chciałam łamać obietnicy, którą sama sobie dałam. Nie lubiłam być gołosłowna, nawet w stosunku do samej siebie. W końcu wskazówka zegara przesunęła się na tę wyczekiwaną godzinę. Skierowałam się w stronę sali. Podenerwowanie mieszało się z ekscytacją i jakąś dziwną tęsknotą. Naprawdę bardzo lubiłam przebywać w towarzystwie Draco i z nim rozmawiać, ale ten taniec obudził we mnie nową, ciężką do wytłumaczenia tęsknotę.

Weszłam do sali i zobaczyłam, że on już tam siedzi, podniósł na mnie wzrok i zaniepokoiło mnie to, co w nich zobaczyłam. Mimo pewnej dozy nerwowości tydzień temu był całkiem pewny siebie, a dzisiaj po tej pewności niemal nie został ślad. Widziałam w nich zagubienie, niepewność, obawę i jakby strach. Coś się musiało stać. Niewiele myśląc, podeszłam do niego i przytuliłam go bez słowa, siadając zaraz przy nim. Wzdrygnął się, jakby nieprzyzwyczajony do takiego bezpośredniego kontaktu fizycznego, ale już po chwili rozluźnił się. Nie mówiłam nic, mimo że chciałam powiedzieć naprawdę wiele. Wydawało mi się jednak, że to on powinien pierwszy przerwać ciszę, a jeśli tego nie zrobi, będę mogła milczeć całą lekcję. Wiem (choć dalej ciężko mi się do tego stosować), że nieraz to właśnie cisza jest tym składnikiem, który sprawi, że eliksir zadziała. Po chwili odsunął się ode mnie delikatnie.

- Dzięki - wyszeptał.

- Hej, pamiętaj, że ja tu jestem, jeśli chcesz pogadać lub po prostu się przytulić. Po prostu tu jestem.

- Mam tylko ciężki dzień, trochę się porobiło.

- Jak nie chcesz nic mówić, to nie musisz, ale z doświadczenia wiem, że człowiekowi robi się lepiej, jak się komuś wygada. Wszystko, co mi powiesz, zostanie tylko i wyłącznie między nami. - popatrzył na mnie z lekkim zdziwieniem i ledwo wyraźną ulgą.

- Wiesz, że jesteś pierwszą osobą, która się wobec mnie tak zachowuje? Znam cię znacznie krócej niż moich znajomych, z którymi przebywam codziennie, a już ufam ci bardziej, niż im kiedykolwiek będę w stanie zaufać. - wydawało się, że te słowa z trudem przeszły mu przez gardło, jakby nie nawykł do dzielenia się z innymi swoimi przemyśleniami i uczuciami. - Ale muszę już skończyć się mazać, mamy przecież zajęcia do odbębnienia.

- Po pierwsze, każdy może mieć gorszy dzień lub tydzień i nie jest to "mazanie się". Nie jesteśmy przecież robotami bez uczuć. Po drugie, tydzień temu przerobiliśmy tyle materiału, że spokojnie możemy przesiedzieć dwa następne zajęcia, nic nie robiąc, a nikt z całą pewnością nie będzie się czepiał, zwłaszcza że Flitwic daje nam swobodę, a ty robisz niezłe postępy. Ale skoro chcesz się pouczyć, to bierzemy się do roboty. - wiedziałam, że chcąc odwrócić swoje myśli od nieprzyjemnych, rzeczy warto poddać się zapomnieniu i rzucić się w wir pracy, ale chciałam dać mu jasno do zrozumienia, że jeśli nie ma ochoty, to nie musimy się tym zajmować. Ślizgon wybrał pierwszą obcję.

- No to, od czego zaczniemy?

- Mam kilka pomysłów. - tak więc wzięliśmy się za naukę z niezłym entuzjazmem. Specjalnie wybierałam zaklęcie przyjemne czy zabawne oraz takie, z którymi wiedziałam, że ślizgon sobie poradzi (co nie znaczyło, że były one jakoś banalne, bo wtedy Draco by się z pewnością zorientował, a to nie było moim celem). Starałam się śmiać dużo, bo jak to mówią, śmiech jest zaraźliwy, a ja wierzyłam w jego zbawienną moc. Nie udało mi się wprawdzie wywołać u niego śmiechu, ale delikatne uśmieszki też powinny wystarczyć.

One danceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz