15.

204 7 0
                                    


Właśnie rozpoczął się ostatni tydzień lekcji przed początkiem przerwy świątecznej. Wszyscy mieli problemy ze skupieniem się na lekcjach. Świąteczna atmosfera zdecydowanie nie sprzyjała nauce. Większość nauczycieli się nad nami litowała i trochę nam odpuszczała, ale niestety nie wszyscy.

- Panno Denner! Jest pani dzisiaj z nami? - głos profesor McGonagall oderwał mnie od okna przez które wyglądałam, obserwując bajecznie ośnieżone błonia, zamarznięte jezioro i krawędź Zakazanego Lasu, błądząc przy tym myślami.

- Tak, przepraszam. Jakie było pytanie? - usiadłam prosto, patrząc na profesor, która lustrowała mnie wzrokiem.

- Pytanie brzmiało, czy jesteś z nami? - powtórzyła niecierpliwie nauczycielka

- A tak. To pytanie usłyszałam. - wymamrotałam czerwona ze wstydu. Zakładałam że jej pytanie dotyczące moje mentalnej obecności na lekcji, było poprzedzone innym, którego nie zauważyłam. Zdenerwowana ukryłam się za kurtyną włosów, które wcześniej miałam założone za uszy.

- Proszę cię, byś uważała na moich lekcjach i się więcej tak nie rozpraszała, bo inaczej będę zmuszona zasłonić okna, by nic więcej nie odwracało waszej uwagi. Dobrze? - popatrzyła na mnie zza swoich okularów.

- Tak pani profesor - pokiwałam entuzjastycznie głową, siadając prosto omal przy tym nie wkładając rękawa do atramentu.

Na szczęście transmutacja też kiedyś musiała się skończyć. W normalnych okolicznościach całkiem lubię ten przedmiot. Wymaga on jednak skupienia, czyli czegoś do czego w obecnych warunkach nie byłam zdolna.
Po skończonej lekcji poszliśmy razem z Harrym, Ronem, Hermioną i Elen do pokoju wspólnego, jako że akurat mieliśmy przerwę.

- No Vivian. Troszkę dzisiaj podpadłaś McGonagall - zauważył Harry.
Właśnie przechodziliśmy koło wielkiego okna z którego widzieliśmy zmarzniętych uczniów czwartego roku wracających z opieki nad magicznymi stworzeniami. Świadczyły o tym tlące się jeszcze szaty co poniektórych uczniów.

- Najwyraźniej Sherlocku - mruknęłam podirytowana jego strasznie bezsensownym spostrzeżeniem. Czemu ludzie zadają tak bezsensowne pytania? Przecież chyba zauważyłam. Jeszcze jakby miał to być wstęp do jakiejś dalszej wypowiedzi to jeszcze w porządku, ale jeśli jest to już koniec wypowiedzi, to naprawdę tego nie pojmuję.

- Spokojnie. Wszyscy są teraz rozkojarzeni. Ty tylko słabo to dzisiaj ukrywałaś. - pocieszyła mnie Hermiona.

Szliśmy chwilę w milczeniu mijając kolejne rzeźby i obrazy. Wspinaliśmy się po stromych schodach, przeciskając się między innymi uczniami. Nagle wypaliłam.

- Czemu w tej przeklętej szkole musi być tak zimno?!

Moi przyjaciele roześmiali się. Elen straciła przez to równowagę i omal się nie przewróciła. Poprawiła tylko swoją spódnicę i ruszyła dalej.

- Vivian. Jesteś jedyną osobą której jest zimno. Chyba powinnaś chodzić w rękawiczkach, puchowej kurtce i grubej, futrzanej czapce, bo widzę że szalik ci nie wystarcza. - zauważył Harry chichotając przy tym

Była to prawda. Zawsze w okresie jesienno-zimowym było mi wiecznie zimno. Prawdą było też to, że mój szalik: gruby, w biało-czarną kratę, którym byłam opatulona tak bardzo jak to tylko było możliwe, mi nie wystarczał.

- Rękawiczkami bym nie pogardziła - mruknęłam bardziej do siebie

Tym stwierdzeniem znowu wywołałam wybuch śmiechu wśród moich przyjaciół. Naburmuszyłam się. W tym zamku naprawdę było zimno. Był on spory i pełen przeciągów. Niby próbowano go uszczelnić magią (tak bynajmniej pisało w Historii Hogwartu), ale nie było to w stu procentach skuteczne rozwiązanie. A nagrzanie takiego ogromnego budynku jest niemal niemożliwe.

- No już. Nie bocz się na nas Vivian. Jak chcesz to będę mogła ci uszyć jakieś fajne i ciepłe rękawiczki. - próbowała mnie obłaskawić Hermiona, obejmując mnie ramieniem, które z chęcią przyjęłam, głównie po to by się za wszelką cenę ocieplić.

- A tak z innej beczki, - wtrąciła Elen - to chyba nie masz w tym tygodniu tych zajęć, prawda?

Właśnie stanęliśmy pod obrazem Grubej Damy, która czekała na hasło.

- Feriae fortes - zwróciłam się do niej

- Tak, hasło się zgadza moja droga. Wchodźcie, wchodźcie - powitała nas falsetem, przepuszczając do pokoju wspólnego.

Pokój wspólny był (o tej porze roku) moim ulubionym pomieszczenie w całym zamku. Dzięki kominkowi, w którym ogień trzaskał wesoło, było tu naprawdę ciepło. Niektórzy narzekali że wręcz za ciepło, i większość osób siedziała tu w krótkich rękawkach, ale dla mnie było tu idealnie. Już od początku grudnia znajdowały się tu różnej maści ozdoby świąteczne.

Oczywiście choinka, przyozdobiona złoto czerwonymi bombkami, szyszki i stroiki leżące na stolikach i parapetach, oraz wszechobecne girlandy, utrzymane w złoto-czerwono-białej kolorystyce.

- Halo? - upomniała się Elen, opierając ręce na biodrach, poirytowana tym że nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytanie.

- Nie. Jeszcze mam. Ale to już będą ostatnie w tym roku.- podeszłam w stronę kominka i usiadłam zaraz przy ogniu ciesząc się bijącym od niego ciepłem.

- Żartujesz sobie? Serio? - spytał Ron, mocno zaskoczony. - Tak zaraz przed świętami?

- W piątek mamy jeszcze lekcje, przecież. - odparłam trochę zdziwiona ich konsternacją. Było to dla mnie dosyć oczywiste że w dniu w którym są lekcje, na pewno nie jestem zwolniona z korepetycji.

- No a on nie wyjeżdża na święta do domu? Nie musi się pakować, czy coś? - dociekał Harry, siadając koło mnie, zdejmując przy tym sweter i zostając w samej koszulce.

- Najwidoczniej nie - stwierdziłam, już trochę bardziej rozumiejąc ich wcześniejsze zdziwienie.

W tym momencie podeszli do nas Fred i George, prezentując nam swój najnowszy "wynalazek" - plastikowego bałwanka, który po wypowiedzeniu odpowiedniego słowa zaczyna rzucać we wszystkich kierunkach śnieżkami póki nie wypowie się innego słowa, by go uśpić. Oczywiście bliźniakom "wyleciało z głowy" hasło wyłączające go, więc zapanował mały, śnieżny armagedon. Dawno się tyle nie śmiałam.

Skończyło się na tym, że Hermiona - która nie bawiła się najlepiej i jako prefekt czuła się odpowiedzialna za spokój panujący w pokoju wspólnym - wyrzuciła bałwana przez okno, dostając przy tym, wyjątkowo mocno, śnieżką prosto w twarz.

- Jak mogłaś! - wykrzyknął oburzony Fred - Teraz zostało nam tylko dziewiętnaście kopii!

- DZIEWIĘTNAŚCIE!? - Hermiona była na skraju wytrzymałości. Twarz miała całą czerwoną ze złości.

- Wiesz jak bardzo się namęczyliśmy przy nim? Oraz zdajesz sobie sprawę jakie szkody może wyrządzić gdziekolwiek teraz spadł? - George oparł ręce na biodrach w bojowym geście.

Żal mi się zrobiło w tym momencie Hermiony. Była bardzo obowiązkowa i rolę prefekta traktowała naprawdę serio.

Po ostatnich słowach Georga lekko zbladła.

- O nie! Nie pomyślałam o tym! Pewnie spadł gdzieś na dziedziniec! - niewiele myśląc wybiegła z pokoju wspólnego.

- Hej! Moglibyście być delikatniejsi? Wiecie jak ona musi się teraz denerwować? - zganiłam bliźniaków - W dodatku wyleciała na ten mróz w samej koszulce. KOSZULCE! Przecież ona tam zamarznie. - oburzyłam się. Byłam wrażliwa na takie rzeczy. Przecież w taki mróz ona na pewno dostanie zapalenia płuc.

Udałam się szybko do naszego dormitorium i wzięłam najgrubszy płaszcz jaki Hermiona posiadała i pierwszą lepszą czapkę, oraz kolejny płaszcz i czapkę dla mnie. Wychodząc zatrzymałam się jeszcze chwilę w pokoju wspólnym.

- Jakie jest to hasło? - zapytałam rozkazująco.

- "Jeszcze jedna śnieżka" - wymamrotał George, spuszczając pokornie wzrok

- Mam nadzieję że jest prawdziwe. - rzuciłam bliźniakom jeszcze jedno groźne spojrzenie i pognałam na dziedziniec do Hermiony.

One danceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz