26.Kryzys.

30 4 2
                                    

~~Mayumi~~

Gdy patrzyłam na swój nadgarstek, przypominałam sobie, jak kruchą jednostką byłam oraz to, że próba mojej ucieczki od konsekwencji moich czynów była najgorszą decyzją mojego życia. Każdego dnia wstawałam, funkcjonowałam i szłam spać w bardzo napiętej atmosferze. Atmosferze tak gęstej i ciężkiej jak przed burzą. Czułam strach, złość, niepewność oraz cień porażki wśród moich kompanów i całkowicie obcych mi ludzi, których mijałam każdego dnia. Jednak gdy ich spojrzenia kierowały się na mnie, widziałam w nich nadzieję. Byłam nadzieją dla całego świata. Co za chichot losu...

Nadziej wszechświata, chciała popełnić samobójstwo w hotelowej łazience, chwile po tym, jak wróciła z zaświatów, bo żyła w bajce. Ta nadzieja myślała, że wszystko będzie proste, że ból i zło nie dotkną jej najbliższych. Wojna wisiała w powietrzu. Na wojnie nie było żadnych zasad, więc sama myśl o moim stanie psychicznym, po wszystkim wywoływała u mnie ścisk w żołądku.

Czasami zapominałam o tym, że moje życie leżało w rękach przyszłego Króla Szamanów i jego dobrej woli. Tylko dzięki niemu mogłabym wrócić na stałe na ziemię. Zapominałam, o tym, po co jestem. Jaka jest moja misja. Liczyło się dla mnie dobro moich kompanów niż moje życie. Mój czas tykał, wojna wisiała w powietrzu, a my nie wiedzieliśmy, od czego zacząć.

Każdego dnia, w każdej możliwej chwili zastanawiałam się nad tym, co zrobić. Teoretycznie widzieliśmy, co możemy zrobić, jednak to wcale nie było takie proste. Musieliśmy zdobyć sprzymierzeńców i to silnych. Nasza grupa była stanowczo za mała na całą armię umarlaków. Cóż nie zostało mi nic innego jak iść błagać na kolanach...

Pod osłoną nocy, gdy tylko Len zasnął, wysunęłam się z jego uścisku. Trzymał mnie w swoich objęciach lekko, a zarazem tak pewnie. Bałam się, że go obudzę, na szczęście tylko przewrócił się na drugi bok, mrucząc coś pod nosem. Dlaczego nie zdecydowałam się na pomoc reszty? Odpowiedź była jasna. To był mój obowiązek. Chociaż tyle mogłabym zrobić dla nich wszystkich. Zdjąć z ich barków, chociaż odrobinę ciężaru. Szybko wciągnęłam na siebie ubrania, które wisiały na oparciu fotela. Jeansy, koszulka i mój płaszcz. Nie chciałam pchać się w problemy, a plotki szybko się rozchodziły. Do pasa przypięłam jeszcze miecz na wszelką ewentualność. Otworzyłam szerzej okno i wyskoczyłam z drugiego piętra prosto na ulicę. Tętniła ona życiem pomimo tego, że zbliżała się druga w nocy. Założyłam kaptur na głowę tak, aby całkowicie zakrył moją twarz w świetle lamp.

Śmiechy, rozmowy, ludzie i podniesione głosy. To wszystko napełniało moje serce szczęściem. Cieszyłam się, że chociaż oni mogli żyć spokojnie z myślą, że wezmą udział w Turnieju Szamanów, bez większych komplikacji nie wiedząc jakie niebezpieczeństwo się zbliża. Jak wielu nich poniesie śmierć z rąk zła. Chciałam ich wszystkich ochronić, aby nie musieli na to wszystko patrzeć.

Zastanawiała mnie jedna rzecz. Czemu tak się czułam, czemu chciałam im tego wszystkiego oszczędzić, przecież jeszcze nie dawno tak bardzo ich nienawidziłam...

- Mayumi gdzie my w ogóle idziemy? - Zapytała Junko, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Musimy załatwić kilka spraw, a raczej ostrzec i zdobyć sojuszników.

Im dalej od centrum tym ulice robiły się ciemniejsze i cichsze, aż w końcu dotarłyśmy w wyznaczone miejsce. Czekali już tam na nas, spoglądali w naszą stronę. Rozmawiali o czymś, jednak z daleka ciężej było mi zrozumieć, o czym dokładnie. Gdy zbliżyłam się na odległość sześciu metrów zamilkli. Czyżby mnie obgadywali.

- Naprawdę tato ? Nawet ty obgadujesz własną córkę?

- W pierwszej chwili twoja moc o mały włos nie wbiła mnie w ziemię. Byłem pewnym, że Hao się zbliża.

Król Szamanów - "Do you believe in destiny?"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz