Rozdział zawiera scenę 18+! Enjoy~
Szczerze się ucieszyłem, gdy trafiłem do naszego tymczasowego pokoju bezbłędnie. Jungkook nie zamierzał mnie gonić, co dało mi czas na zaścielenie materacy i przejrzenie zawartości apteczki. Namjoon był naprawdę hojny - w środku średnich rozmiarów pudełeczka było mnóstwo gaz, bandaży i plastrów, dwie maści przeciwbólowe, kilka napoczętych opakowań tabletek, stara woda utleniona i spirytus. W naszej sytuacji ciężko było o jakiekolwiek środki medyczne, o które ludzie walczyli tak samo zaciekle, jak o zapasy jedzenia, czy o antyzynę. Specjalistyczne leki już dawno temu się skończyły, skazując przewlekle chorych ocaleńców na śmierć. Rzeczywistość w czasie epidemii była okrutna.
Rozłożyłem wszystko, czego miałem zamiar użyć, na wierzchu apteczki, przysuwając ją bliżej materacy, które wcześniej postanowiłem złączyć. Nie wydawało mi się, żeby Jeon miał coś przeciwko wspólnemu spaniu, a ja zwyczajnie miałem na to ochotę. Nie dało się zaprzeczyć, że im bliżej mnie był bokser, tym bezpieczniej się czułem, chociaż, paradoksalnie, bałem się kolejnego stosunku, a raczej konsekwencji, które niósłby ze sobą.
Jungkook przyszedł kilka minut później, obrzucając zaciekawionym spojrzeniem materace. Nic jednak nie powiedział, instynktownie siadając obok mnie. Po drodze nie pokusił się nawet o założenie koszulki, bo pewnie domyślił się, że i tak będzie musiał ją ściągnąć. Żarówka wisząca na kablu ponad naszymi głowami zamrugała, a ja miałem tylko nadzieję, że nie zgaśnie - przy prześwitach światła uv z zewnątrz nie będę widział zbyt wiele przy opatrywaniu ran.
Wziąłem do ręki dwa gaziki i namoczyłem je alkoholem, by w pierwszej kolejności odkazić rany na boku Jungkooka, które zadał mu Grizzly. Były najgłębsze i ciągle się z nich sączyło, dlatego to od nich postanowiłem zacząć. Chłopak tylko trochę krzywił się, kiedy przecierałem rozcięcia, ale nie odzywał się, dając mi w spokoju pracować. Znowu przyglądałem się jego brzuchowi, licznym bliznom i nowszym ranom. Było ich dużo, niektóre mniejsze, inne obszerne, ale wcale nie szpeciły one wyrzeźbionych mięśni. Nie dało się zaprzeczyć, że Jeon miał bardzo atrakcyjne ciało. Nie tylko wyćwiczone, a po prostu... było w nim coś, co przyciągało.
Nieświadomie przysuwałem się coraz bliżej chłopaka, opatrując kolejne rany. Rozcięcia na żebrach założyłem gazami i zabandażowałem, w czym Jeon musiał mi trochę pomóc, dalej jednak milcząc. Zdawało się, że rozumieliśmy się bez słów. Tak chyba było lepiej - kiedy rozmawialiśmy, tylko się nawzajem drażniliśmy i raniliśmy. Cisza była o wiele bardziej szczera od naszych rozmów.
Nie wiedziałem nawet, kiedy usiadłem okrakiem na udach chłopaka, by mieć lepszy dostęp do jego twarzy. Jego prawa skroń faktycznie była rozcięta i opuchnięta, co zauważyłem, gdy odgarnąłem jego włosy do tyłu. Nijak miało się to jednak do spuchniętego lewego policzka, na którym wytworzyły się brzydkie, fioletowo-zielone siniaki, ciągnące się od kości policzkowej, aż do żuchwy. Rozcięcie w tym miejscu również nie wyglądało dobrze, sięgając aż oka boksera, a ja zacząłem się zastanawiać, czy Jeon na pewno miał jeszcze wszystkie zęby na miejscu, skoro Hoseok zdążył nawet kopnąć go w szczękę. Kiedy przyłożyłem gazę z alkoholem do najbardziej opuchniętego miejsca na twarzy chłopaka, ten syknął cicho, przez co aż odsunąłem rękę, nieco wystraszony.
- Bardzo cię boli - stwierdziłem bardziej niż zapytałem. Chłopak skinął głową, ale zaraz z powrotem wyprostował się, siadając nieco wygodniej.
- Wytrzymam, nie przejmuj się - mruknął tylko, uśmiechając się krzywo.
- Może coś tam jest złamane? Trochę się boję, że zamiast pomóc, zrobię ci jeszcze większą krzywdę, jeśli to naruszę.
CZYTASZ
Dying Light | Jikook
Fanfiction"Oczy całego świata są zwrócone na miasto Harran, gdzie dwa miesiące temu wybuchła epidemia nieznanej dotąd choroby. Wciąż nie jest jasne, co spowodowało ten wybuch. Miejscowe Ministerstwo Obrony wzniosło wokół miasta mur, mający zapobiec rozprzestr...