- Taehyung, ty... ty krwawisz.
Mój szept zabrzmiał dziwnie obco, jakbym stał się nagle zupełnie inną osobą. Nie widziałem, gdzie była rana, z której sączyła się krew, co chyba jeszcze bardziej mnie przerażało.
- Zauważyłem, Chim - odburknął, krzywiąc się, kiedy w końcu udało mu się oderwać kawałek koszulki. - Masz zapalniczkę?
- Ni-ie - zająknąłem się, na co Kim westchnął ciężko, ostatecznie obracając się do mnie przodem.
Dopiero wtedy zobaczyłem ogromną plamę krwi na lewym przedramieniu mężczyzny, którego dotychczas nie mogłem dojrzeć. Rana najprawdopodobniej znajdowała się jakieś pięć centymetrów poniżej łokcia, bo tylko tam widziałem nadszarpniętą postrzałem skórę. Nie wiedziałem, co zrobić z własnymi rękoma, a do tego znowu zachciało mi się rzygać, gdy wyobraziłem sobie, jak bardzo musiało go to boleć.
- W takim razie zawiąż mi to ciasno. Nie mamy czasu, musimy się pozbyć tego skurwiela - mężczyzna podał mi kawałek materiału, który przed chwilą sam oderwał z własnego ubrania i wystawił rękę przed siebie, drugą wskazując mi dokładne miejsce, z którego leciała cała krew.
- Al-e nawet nie wiemy, gdzie on jest - chciałem zaprotestować, mimo że chwilę temu sam chciałem jak najszybciej unieszkodliwić strzelca. Taehyung jednak nie dawał za wygraną, podstawiając mi krwawiącą rękę prawie pod sam nos.
- Na dachu sklepu stacji. Wiem, jak go stamtąd wykurzyć, nie masz się czym martwić. Wiąż, bo się wykrwawię.
Gdyby nie spokój bijący od postrzelonego Taehyunga, najprawdopodobniej rzuciłbym się biegiem w stronę torów kolejowych, zapewne kończąc tak, jak ludzie Raisa. Ręce trzęsły mi się, jakbym od lat cierpiał na chorobę Parkinsona, ale ostatecznie udało mi się założyć mężczyźnie prowizoryczny bandaż, uciskając mocno miejsce z raną i nieco ponad nią. Kim nie odezwał się ani słowem, najwyraźniej ciesząc się, że na moment przestałem panikować i zrobiłem to, o co mnie poprosił.
Uśmiechnął się, kiedy puściłem jego rękę z ciasno zawiązanym opatrunkiem. Sprawdził ruchomości kończyny, krzywiąc się przy zginaniu ręki w łokciu. W końcu wstał i wygrzebał coś z kieszeni.
- Nie wychylaj się - polecił mi. Zmarszczyłem brwi, chcąc już odpowiedzieć, że nie miałem takiego zamiaru, ale zanim mi się udało, Kim rzucił się biegiem w stronę ciał mężczyzn z patrolu.
- Taehyung! - krzyknąłem za nim, jednak nie zdało się to na nic, bo blondyn parł przed siebie, jakby nagle oszalał i postanowił wystawić się na pewną śmierć. Cichy głos z tyłu głowy uspokajał mnie, zapewniając, że Tae musiał mieć jakiś plan. Znałem go już jednak na tyle, żeby obawiać się, że ten plan miał bardzo małe prawdopodobieństwo zakończenia się powodzeniem.
Niepewnie wychyliłem się zza samochodu, próbując zobaczyć, co zamierzał zrobić Kim, nawet jeśli kazał mi nie podglądać. Turek, który ostrzelał nas wcześniej, również zorientował się, że któryś z nas się ruszył, bo kolejna seria pocisków została wystrzelona z karabinu kilka sekund po tym, jak Taehyung wybiegł zza busa. Jęknąłem w myślach, śledząc wzrokiem Kima, który przycupnął przy jednym z dystrybutorów, unikając w ten sposób kolejnej salwy. Chciałem mu jakoś pomóc, odciągnąć uwagę strzelca, ale resztki zdrowego rozsądku trzymały mnie w miejscu. Mógłbym nie wyjść z tego w jednym kawałku, a już na pewno nie bez żadnej dodatkowej dziury w ciele, a do tego jeszcze pewnie przeszkodziłbym Taehyungowi, zamiast jakoś ułatwić mu pozbycie się przeciwnika.
Kim kilka razy wysunął się zza dystrybutora, najwyraźniej pojawiając się w ten sposób w zasięgu wzroku naszego przeciwnika, bo za każdym razem kilka pocisków nadlatywało wtedy w jego stronę. Nie miałem pojęcia, co wyprawiał, ale za którymś razem, gdy znowu się odsłonił, atak nie nadszedł. Dopiero wtedy domyśliłem się, że strzelec musiał przeładowywać broń po zmarnowaniu tak wielu kul, a blondyn widocznie tylko na to czekał.
CZYTASZ
Dying Light | Jikook
Fanfic"Oczy całego świata są zwrócone na miasto Harran, gdzie dwa miesiące temu wybuchła epidemia nieznanej dotąd choroby. Wciąż nie jest jasne, co spowodowało ten wybuch. Miejscowe Ministerstwo Obrony wzniosło wokół miasta mur, mający zapobiec rozprzestr...