Rozdział XLVI

1.6K 264 51
                                    

Josephine spędziła wieczór po przyjęciu przy swoim telefonie. Najpierw zadzwoniła do Danielle, która rzeczywiście nie mogła przestać piszczeć, gdy dowiedziała się, że Jo szła na bal z księciem. Brunetka wyszukała Vitalisa w Internecie i oznajmiła przyjaciółce, że "modelem to on nie jest, ale przecież jest księciem". Na koniec nakazała jej wszystko relacjonować.

Rozmowa z przyjaciółką wyjątkowo poprawiła Josephine humor, która następnie, leżąc już w łóżku, zajęła się wyciszaniem wszystkich osób, z jakimi nie miała ochoty rozmawiać. Zaśmiała się sama do siebie, gdy zauważyła, że napisała do niej nawet jej największa szkolna sympatia - Jordan. Pamiętała, jak pośrednio wyśmiał list miłosny, który ten jeden jedyny raz odważyła się mu wysłać na walentynki...

- Co, teraz się mną zainteresowałeś? - powiedziała sama do siebie, kręcąc głową. - Nie dla psa księżniczka - dodała, z radością wciskając przycisk Zablokuj użytkownika.

Josephine po tym przytuliła do siebie kołdrę, pesząc się sama przed sobą. Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała tyle pewności siebie, ale zaczynało jej się to podobać. Może i na dworze była jeszcze laikiem, ale wśród swoich dawnych znajomych stała się teraz kimś niesamowitym, wręcz nieosiągalnym - pierwszy raz w życiu kimś więcej, niż Jo, ta dziewczyna z farmy.

Zaczynała naprawdę oswajać się z myślą, że była księżniczką... A skoro Lamaria była jej ojczyzną, musiała się na niej znać. Dlatego też Jo otworzyła w
Wikipedię i z determinacją przeczytała wszystko, co mogła tam wyczytać o swoim kraju.

Potem zabrała się za dawne wiadomości: dokopała się nawet do zdjęć z zaręczyn Nicholasa i Magdalene. Dotarła też do zdjęć jej rodziny i, zgodnie z tym, co mówił Thomas, jej ojciec nie wyglądał na kogoś przyjemnego (bardzo możliwe, że przez jej ogromne podobieństwo do niego). Wyszukała też zdjęcia rodziny Vitalisa - jego rodzice wyglądali na naprawdę miłych, ale to wciąż były tylko zdjęcia odnalezione w wyszukiwarce.

Następny dzień Josephine rzeczywiście spędziła na nauce, tym razem uważnie słuchając każdej wskazówki księżnej Ireny, która niezwykle ucieszyła się na wieść o tym, że Jo miała już też partnera. Najbardziej ekscytujący był jednak dla niej nadchodzący dzień wyjazdu, na który księżniczka czekała jak na szkolną wycieczkę.

Żar lał się z nieba, kiedy Thomas prowadził Josephine na parking za zamkiem. Dziewczyna wzięła ze sobą małą torbę pod rękę, tak, jak zazwyczaj na wycieczki, bo mimo wszystko nie wiedziała, czego się spodziewać.

- Thomas, może głupie pytanie, ale w zasadzie nawet nie wiem czym my jedziemy.

- Tak dokładnie, ty i Klarysa jedziecie tym. - Thomas wskazał przed siebie, a tam Josephine ujrzała średniej wielkości czarny autokar, do którego Sebastian wprowadzał Klarysę, a inny służący wpakowywał bagaże.

- My same? Znaczy, bez Jeremiasza? - zapytała zdziwiona.

- Jeremiasz jedzie ze swoimi siostrami.

Josephine wyjątkowo ucieszyła ta wiadomość, nie tylko przez to, że chciała uniknąć żartów księcia - miała nadzieję, że w drodze będzie mogła porozmawiać z Klarysą sam na sam.

Przywitawszy się z kierowcą, Josephine weszła do środka, a tam odebrało jej mowę. Sama nie wiedziała, czemu spodziewała się zwykłego autokaru, jeśli jak dotąd w Lamarii nic nie było zwykłe. Środek autokaru wyglądał jak luksusowy apartament: był i telewizor, i kanapa, i całkiem niemała kuchnia. Nie wątpiła, że za kotarą na końcu znajdowały się jeszcze miejsca do spania.

Wszystko utrzymane było w brązowo-beżowej, ciepłej kolorystyce, a na ścianach pojawiły się panele wyciszające. Okna były pokryte specjalną folią; ze środka widziało się wszystko, jednak z zewnątrz - nic. Klarysa siedziała już w jednym z czterech foteli, z których dwa znajdowały się przy oknie, a na widok Josephine podniosła się. Wyglądała znacznie lepiej niż na przyjęciu. Miała na sobie białą sukienkę sięgającą za kolana z pięknym kołnierzykiem i rękawami przed łokcie, a na jej szyi ponownie wisiał naszyjnik z podkową.

- Witaj, Josephine. Tak się cieszę, że będziemy razem jechać.

- Ja też - odparła Jo zgodnie z prawdą. - W ogóle... Pięknie wyglądasz - dodała, bo nie mogła się powstrzymać. Klarysa naprawdę promieniała tamtego dnia.

- Dziękuję, ty również - odparła blondynka, choć Jo nie czuła się przy niej tak ładnie w bardzo podobnej, fiołkowej sukience.

- Josephine, czy będziesz czegoś potrzebować? Koca, poduszki? - zapytał Thomas.

- Nie... - Jo spojrzała na kanapę, która wyglądała na wygodniejszą niż jej łóżko na farmie. - Nie, raczej nie. A ile w ogóle będziemy jechać?

- Powinniśmy być na miejscu za trzy i pół, może cztery godziny - odparł kierowca, który wszedł do środka. - Wszystko gotowe, wasza wysokość. Możemy jechać.

Chwilę później Josephine siedziała już obok Klarysy w fotelu. Blondynka nalegała, by Jo usiadła przy oknie, skąd będzie mogła podziwiać lamarskie krajobrazy, a ona sama była tuż obok, by z nią porozmawiać. Thomas, Sebastian, Philip i kierowca siedzieli z przodu, oddzieleni od księżniczek wysuwanym, wyciszającym przepierzeniem.

- Jak się czujesz? - zapytała Jo, bo to męczyło ją, odkąd Klarysa odeszła z przyjęcia.

- Słucham? - zapytała zdumiona blondynka, po czym zrozumiała. - Ach tak, o to chodzi... Już jest wszystko w porządku, naprawdę. Dziękuję, że pytasz, to bardzo miłe.

- Ja wiem, że my się wciąż słabo znamy, ale jak potrzebujesz pomocy z tym zdrowiem i w ogóle, to ja chętnie...

- Bardzo mi pomogłaś wtedy na przyjęciu. - Klarysa położyła dłoń na jej ramieniu. - Nawet nie wiesz, jak mnie cieszy myśl, że jest przy mnie ktoś z mojej rodziny. Oczywiście są jeszcze Irena, Duncan, ale oni...

- Są starzy - dokończyła Jo wprost, widząc, że Klarysa nie śmie tego powiedzieć. Blondynka przez moment szukała dobrego słowa, ale z jej miny dało się wyczytać, że się zgadzała.

- Tak to można nazwać - powiedziała w końcu, śmiejąc się pod nosem.

- Wiesz... Nasi ojcowie byli braćmi, to my jesteśmy kuzynki, ale w zasadzie tak bliskie, że technicznie siostry, nie?

Klarysa zaśmiała się w głos. Jo nie była pewna, czy kiedykolwiek wcześniej słyszała u niej tak szczery śmiech, jak w tamtej chwili.

- Nie jestem pewna, czy to tak działa. Ale w zasadzie... Trochę siostry - przyznała, uśmiechając się.

Wtedy Josephine bez namysłu rzuciła się w bok, by ją przytulić.

- Moja siostra będzie królooową - powiedziała przesłodzonym głosem, przylepiając się do Klarysy niczym koala. Blondynka zaśmiała się ponownie; łzy wzruszenia tańczyły jej w kącikach oczu, choć Jo nie mogła ich zauważyć. Po chwili Klarysa odwzajemniła uścisk, jednak prędko się wycofała, mówiąc:

- Właściwie, skoro mówimy o tym byciu królową... To w związku z tym mam do ciebie ogromną prośbę.

- Do mnie? Jaką? - zapytała zdumiona Jo, astanawiając się, do czego mogłaby się przydać dziewczynie, która mogła mieć wszystko na pstryknięcie palcami.

- W trakcie objazdu zamierzam mianować swoje damy dworu. To jest naprawdę odpowiedzialna funkcja, w wielu przypadkach moje damy będą działały w moim imieniu, dlatego muszę je dobrze wybrać... Chciałabym, żebyś pomogła mi je ocenić.

- Och... Ja bardzo chętnie, ale wiesz, ja ich w ogóle nie znam i...

- O to mi chodzi - zauważyła Klarysa. - Moje damy będą spotykać często ludzie, którzy nie mają pojęcia o dworskim życiu, dodatkowo będą spotykać je na krótki czas, a nie mieć chwilę na poznanie je. Dlatego istotne jest dla mnie pierwsze wrażenie. Ty jako jedyna z dworu nie znasz moich kandydatek, więc wierzę, że będziesz obiektywna.

- Aa, rozumiem... Kurczę, to mądre.

- Pierwszą z moich kandydatek jest Wiktoria, hrabina Floralii. Na pewno ją poznasz, bo... Powiedzmy, że bardzo chciałaby wyjść za Vitalisa.

- A on?

- A on... Ech, nazwijmy rzeczy po imieniu. Ucieka przed nią. Wręcz się jej boi. Ale kto wie, może teraz będzie inaczej, gdy zjawi się z tobą na ramieniu.

Josephine uśmiechnęła się na myśl, że pierwszy raz w życiu - nawet jeśli niesłusznie - być może ktoś będzie przez nią zazdrosny.

Nie Mogę Odebrać, Zostałam KsiężniczkąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz