Rozdział XXII

2.4K 361 163
                                    

Josephine stanęła na szczycie schodów z sercem łomotającym jej jak dzwon. Sala była tak mocno oświetlona, że na moment ją oślepiło. Kiedy już przyzwyczaiła wzrok, dygnęła tak, jak uczyła ją księżna Irena, a następnie podała mu swoją lewą rękę.

I zaczęło się to, czego obawiała się najbardziej - schodzenie. Ostrożnie stawiała kroki i choć bardzo ją kusiło, nie patrzyła w dół, bo tak nakazała księżna. Spoglądając przed siebie w czasie schodzenia, mogła się lepiej przyjrzeć swojemu otoczeniu.

Po obu stronach wysokiej na trzy piętra (a może i więcej?) sali, na granatowym dywanie, stały liczne, okrągłe stoły zakryte białymi obrusami, na których błyszczała srebrna zastawa i chusteczki w tym samym kolorze. Na środku był ogromny parkiet, a w tyle podest, na którym kilkunastu muzyków grało dostojną muzykę.

Było jednak widać tylko część lśniącego parkietu, ponieważ większość zajmował zgromadzony już tam tłum członków królewskich rodzin - młodych i starszych, dam i dżentelmenów, wszystkich w pięknych strojach... I każdy z nich zaczął klaskać głośno na widok Josephine.

Księżniczka starała się pamiętać o wszystkim, ale o uśmiechu już nie potrafiła, bo za bardzo zjadły ją nerwy. Zanim zdążyła zacząć wyszukiwanie znajomych twarzy, znalazła się już na dole.

- I to już? - zapytała Thomasa zaskoczona, nie wierząc, że dotarła do parkietu bez szwanku.

- I to już - odparł chłopak z szerokim uśmiechem, dumny z niej. - Tam jest twój stolik. Będę w pobliżu w razie czego - dodał, wskazując na jeden ze stolików po lewej.

- Okej... No to idę w paszczę lwa - szepnęła w odpowiedzi i jak sparaliżowana ruszyła do swojego stolika, przy którym stało już sześć osób i czekało na zajęcie miejsc.

Jedyne wolne krzesło było przy Klarysie. Josephine bardzo ucieszyła się, że będzie mogła usiąść obok kogoś znajomego (jak się okazało - nawet musiała, bo tam znajdował się karnecik z jej imieniem), nawet jeśli nie znała mężczyzny, który miał usiąść po jej drugiej stronie.

- Pozwól, że ci przedstawię - powiedziała Klarysa i stanęła razem ze swoją kuzynką przy mężczyźnie oraz dwóch kobietach. - Josephine, to jest Helena, księżniczka Attyki, Isla, księżna Gozo oraz Vitalis, książę Peloponezu.

Josephine kolejny raz musiała wymienić z nowo poznanymi osobami konieczne grzeczności, ale mogła się im przyjrzeć. Helena była wysoką i wybitnie piękną dziewczyną i Jo pomyślała, że było to adekwatne do jej imienia. Miała dosyć ciemne blond loki, a na sobie prostą, granatową suknię z krótkim rękawem i rękawiczki w tym samym kolorze.

Isla wyglądała zupełnie inaczej. Helena przewyższała ją ponad o głowę, a drobna księżna miała jasnobrązowe włosy do żuchwy i ni czerwoną, ni pomarańczową suknię z krótkim rękawem. Wydawała się, już z samego wyglądu, bardzo sympatyczna.

Wreszcie Vitalis, który miał siedzieć obok niej, miał bardzo specyficzną twarz. Wyróżniały go bujne, czarne włosy i krzaczaste brwi. W przeciwieństwie do poprzednich książąt, których Jo spotkała, nie miał białego stroju, a granatowy, bez szarfy.

Poza nimi przy stole stali też Jeremiasz, Nicholas i Magdalene - Josephine zastanawiała się, czy to Klarysa ustanowiła takie usiedzenie, czy została na nie skazana.

Po wszystkim Jeremiasz odsunął dla Klarysy krzesło, a ta usiadła. Dzięki temu każdy powoli mógł zająć swoje miejsce, a służba zaczęła roznosić dania.

- Księżniczko Josephine, muszę powiedzieć, że spotkanie z tobą to naprawdę wielkie wydarzenie. Rzadko kiedy pojawia się na dworze ktoś nowy, a ja zawsze czekam na nowe twarze. Są takie zagubione... - powiedziała od razu Magdalene, która siedziała naprzeciwko Jo.

- Tak... - powiedziała tylko Josephine, nie wiedząc, co miała na to odpowiedzieć. Spotkała na Klarysę po pomoc i zdziwiła się: pierwszy raz zobaczyła, że jej kuzynka wyglądała na zdenerwowaną, co zupełnie nie pasowało do jej posągowej twarzy. Patrzyła na Magdalene z co najmniej niechęcią, po czym wzięła głęboki wdech.

- Josephine cieszy się, że może zobaczyć swoją ojczyznę i świetnie się w niej odnajduje - powiedziała Klarysa dyplomatycznie, po czym szybko podziękowała kelnerowi, który w tym samym momencie postawił przed nią jakąś zupę.

- Och, Klarysa, ona na pewno powie mi to sama - rzuciła Magdalene w odpowiedzi. Siedzący obok niej Nicholas odchrząknął nieznacznie.

- Co Magdalene miała na myśli - powiedział głośno w kierunku Josephine - to to, że księżniczce Josephine może być trudno przystosować się do nowej rzeczywistości. Ale służymy pomocą - dodał z czarującym uśmiechem.

- Ty to zawsze wiesz, co powiedzieć, kochanie - powiedziała Magdalene, przytulając się do Nicholasa na moment. On wyglądał, jakby czuł się co najmniej niekomfortowo, zresztą tak jak prawie wszyscy przy stole.

- Właśnie, nie wiem, czy Josephine się orientuje - zaczęła Magdalene po chwili - ale tuż po ślubie Klarysy i Jeremiasza odbędzie się ślub mój i moich diamentów... Nicholasa.

Josephine słuchała Magdalene z niedowierzaniem. Spędziła z nią zaledwie dwie minuty, a już zaczynała mieć jej dosyć. Wydawała jej się damską wersją Savannah, dziewczyny z liceum Josephine, która była dla wszystkich sztucznie miła, by zdobyć głosy na przewodniczącą szkoły. Zaprawiona w boju, postanowiła zwalczać ją podobnymi metodami.

- Tak, obiło mi się o uszy... - odparła dosyć lekceważącym tonem. Nicholas wyglądał, jakby miał ochotę wyjść i skutecznie uciekał gdzieś wzrokiem.

- Liczę, że się tam pojawisz, hm? - powiedziała Magdalene z nadzieją, na co Jo uniosła brwi. Spojrzała na Klarysę, ale ona wyglądała na wybitnie zainteresowaną swoją zupą, więc musiała poradzić sobie sama.

- Tak, zobaczymy - odparła wreszcie, stosując dokładnie tę samą taktykę jak przy Savannah.

Magdalene zrobiła wielkie oczy i zapadła niezręczna cisza. Wszyscy powoli jedli swoje dania, a w tle słychać było tylko cichą muzykę i rozmowy innych stolików. Atmosfera robiła się coraz gęstsza, a kiedy Jo myślała, że już gorzej i bardziej niezręcznie być nie może, odezwał się Jeremiasz:

- To może ja rozluźnię atmosferę - zaproponował i na moment odłożył swoją łyżkę. - Pewna dama i pewien dżentelmen jechali wspólnie karocą, w której było mało miejsca. W pewnym momencie dama otworzyła parasolkę i przebiła oko dżentelmena. Zawołała Och, przepraszam, milordzie!, na co on odpowiedział:
Nic się nie martw, moja droga, mam przecież jeszcze drugie oko!

Po skończeniu żartu Jeremiasz roześmiał się w głos. Nikt inny tego nie zrobił, nawet z grzeczności. Josephine spojrzała na swój talerz, próbując jakoś otrzepać się z niezręczności, która po tym stała się jeszcze bardziej nie do zniesienia. Nie sądziła, że ta krępacja będzie jej największym problemem przy stole.

Po chwili odezwała się Helena, najwyraźniej chcąc ratować sytuację:

- Wyśmienita zupa, Klaryso. Nie wiesz może, co to za przepis?

Klarysa zaczęła coś mówić, ale Josephine już tego nie przyswoiła. Zastanawiała się tylko, jak to wszystko przetrwa.

To będzie długa noc.

~
Diamenty wymyślił ma boj mikollajko i zależało mu, żebyście wiedzieli.

Nie Mogę Odebrać, Zostałam KsiężniczkąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz