Prolog

8.3K 842 72
                                    

Siwiejący mężczyzna około pięćdziesiątki zmarszczył czoło i zmrużył swoje niebieskie oczy, by ochronić się od wysoko świecącego słońca, rozglądając się po zatłoczonym parkingu lotniska. Ludzie wokół niego gdzieś pędzili, rzucali się sobie na szyje w geście powitania czy też przytulali się (najwyraźniej na pożegnanie) lub wyciągali bagaże ze swoich samochodów, ewentualnie je do nich wpakowywali. Wilhelmowi Lanshire, bo takie imię nosił, wcale się to nie podobało. Nigdy nie przywykł do zgiełku i, jak sam uważał, swoje już przeżył i potrzebował spokoju - a nie pośpiechu i zamieszania, które panowały w Ameryce. Gdyby to od niego zależało, nigdy nie wsiadłby do tego głupiego samolotu, który go tam przywiózł zaledwie godzinę wcześniej.

Mężczyznę z zamyślenia wyrwał dźwięk walizki spadającej na chodnik tuż za nim.

- Thomas, do licha! Uważaj z tym! - warknął do niezbyt wysokiego, ciemnowłosego chłopaka, który był zajęty pakowaniem ogromnej, skórzanej walizki do czarnego garbusa.

- Proszę wybaczyć, lordzie Wilhelmie - powiedział chłopak, który najwyraźniej miał problemy z ciężkim bagażem. Choć już dwudziestolatek, nadal wyglądał trochę tak, jakby był jeszcze dzieckiem i nie dojadał. Wyglądało na to, że sama obecność drugiego mężczyny go stresowała.

- Ech, daj mi to, ja to zrobię - lord pokręcił głową i gwałtownie odebrał od chłopaka walizkę, po czym bezproblemowo umieścił ją w bagażniku pojazdu. - Przeklęta Ameryka. Czyj to był w ogóle pomysł, żeby tu przyjechać? - mruknął pod nosem, począwszy iść w kierunku drzwi dla pasażera, które chłopak pośpieszył mu otworzyć, o mało nie przewracając się o własne nogi.

- Cóż, wie lord, księżna Irena... - zaczął niepewnie młodzieniec, przytrzymując drzwi pojazdu.

- Przecież wiem, że księżna Irena, Thomas! - odburknął mu mężczyzna. - Wsiadaj już, na Boga, nie traćmy czasu.

- Tak jest - wydusił Thomas, pośpiesznie zamknął drzwi pasażera i niczym sprinter błyskawicznie obiegł samochód, by zająć miejsce kierowcy.

- Ile mamy do tej całej wioski? - zapytał lord, spoglądając na swój złoty zegarek, który wskazywał punkt dwunastą.

- Trzy godziny - odparł Thomas, pospiesznie zapalając silnik garbusa, nie chcąc narazić się na kolejną falę gniewu ze strony lorda. Tamten pokręcił tylko głową.

- Oby było warto - mruknął po chwili ciszy, wyglądając przez okno na znikający za nimi parking. - Pół świata musieliśmy tu zjechać, jakby nie mogli jej wysłać gdzieś indziej. Jeżeli księżniczki tam nie będzie, to niech diabli biorą moją żonę.

Thomas wiedział, żeby lepiej już nie komentować słów lorda, więc po prostu skupił się na drodze, ustawiwszy wcześniej w nawigacji cel ich podróży: Greeneville, Tennessee.

Nie Mogę Odebrać, Zostałam KsiężniczkąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz