Rozdział LII

539 88 23
                                    

Magdalene nie odbierała.

To nie było do niej podobne. Nicholas wiedział, że zawsze miała przy sobie telefon i używała go chyba najczęściej ze wszystkich na dworze, poza tym jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby od niego nie odebrała. W ogóle dziwił się, że nie stała jeszcze pod drzwiami jego komnaty, od dawna gotowa na kolację u hrabiny Wiktorii, jak zawsze przy innych okazjach. Fakt, że tym razem go nie wołała czy też nie ponaglała do wyjścia, bardzo go dziwił.

Nicholas może i nie przepadał za zachowaniem swojej narzeczonej, lecz też nie uważał jej za najgorszą osobę na świecie. Jej nieobecność szczerze go zmartwiła, i to nie tylko dlatego, że gdyby coś jej się stało, to jego ojciec zapewne obwiniłby właśnie księcia za wszystkie nieszczęścia.

Sam poszedł więc pod drzwi jej komnaty, a następnie zapukał głośno, nie wiedząc, czego się spodziewać. W głowie tworzyły mu się już wszelakie czarne scenariusze, w tym te uwzględniające, że być może Magdalene leżała w środku nieprzytomna.

- Magdalene? - Zapukał ponownie. - To ja, Nicholas. Wszystko w porządku? Powinniśmy już iść.

Usłyszał dochodzące ze środka dźwięki, co uznał za dobry znak. Kilka chwil później drzwi ostatecznie się otworzyły, a oczom Nicholasa ukazała się Magdalene - cała, zdrowa... I zapuchnięta.

Ubrana była już w długą, granatową suknię, a jej włosy zostały spięte w eleganckiego koka, jednak zaszkolne oczy i zaczerwieniona twarz nie pasowały do niegannego wyglądu. W dłoni ściskała biały telefon - czyli nie mogła przypadkiem przegapić telefonów od Nicholasa.

- Magdalene, co się stało? - zapytał książę, robiąc krok w tył, by lepiej się jej przyjrzeć i sprawdzić, czy nie miała na sobie jakichś obrażeń.

- Wszystko w porządku - wypaliła Magdalene, lecz musiała się prędko zorientować, jak marne było to kłamstwo, bo prędko dodała:
- Znaczy... Uderzyłam się w nogę, ale nic mi nie jest. Już idę.

- Jesteś pewna?

- Tak, proszę, daj mi tylko kilka minut i będę gotowa... - Magdalene zaczęła zamykać drzwi, jednak Nicholas zatrzymał je dłonią.

- Magdalene. - Spojrzał jej w oczy, a te wyglądały na tak smutne, że ksieżna nie miała siły z nim walczyć. Nicholas westchnął głęboko, czując, że w takiej sytuacji nie mógł unosić się dumą. - Wiem, że nie zawsze się dogadujemy, ale to nie oznacza, że chcę dla ciebie źle. Jeśli coś się stało, to ci pomogę, jasne?

- Obawiam się, że z tym nic nie możesz zrobić. - Magdalene nieznacznie zerknęła na telefon.

- Z kim rozmawiałaś?

Magdalene przygryzła wargę, z trudem powstrzymując łzy.

- Chyba wiesz - wydusiła tylko, a wtedy Nicholas westchnął ponownie. Bez namysłu wszedł do komnaty i zamknął za sobą drzwi, a po tym przytulił, co Magdalene odwzajemniła tak mocno, jakby już nigdy nie miała nikogo uścisnąć.

W tym samym czasie większość gości hrabiny Wiktorii zebrała się już w sporej jadalni, której ściany wykonane były z kamienia przypominającego piaskowiec. Przez wielkie okna do środka wpadało światło powoli zachodzącego słońca, przedzierającego się przez gałęzie i liście rozległych ogrodów.

Josephine siedziała przy jednym z okrągłych stołów nakrytych zielonym obrusem wraz z Klarysą i Jeremiaszem, wyjątkowo nie martwiąc się ani swoją elegancką sukienką, ani manierami, ani nawet wytwornym otoczeniem. Skupiała całą swoją uwagę na muzyce, która chyba pełniła funkcję podobną do tej, jaką puszczano w poczekalniach - w końcu wszyscy czekali, aż hrabina Wiktoria oficjalnie rozpocznie wirczór - a która płynęła z głośnika, jakiego Jo nie mogła zlokalizować. Najbardziej z tego wszystkiego intrygowało ją to, jaka muzyka rozbrzmiewała w tamtej pięknej sali.

- Mam wrażenie, że znam tę piosenkę... Czy leci właśnie Casper Murray, czy mam omamy słuchowe? - zapytała, po czym spojrzała na Klarysę. Jak zawsze gdy na nią spoglądała, zwłaszcza w pięknych strojach i biżuterii, wyobrażała sobie, że jej kuzynka wyszła z jakiegoś portretu monarchów sprzed kilku wieków, dlatego zaczęła prędko wątpić, czy księżniczka w ogóle wiedziała, kim był piosenkarz.

- To jak najbardziej Casper Murray. - Klarysa delikatnie się uśmiechnęła. - Hrabina Wiktoria jest fanką. Ja zresztą też.

- Serio? - Josephine rozdziawiła usta. - Znaczy... Ja się tu czuję jak w jakimś średniowieczu, a tu bum, Casper Murray, strzał dwudziestego pierwszego wieku na twarz.

Jo mówiła szczerze - jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić, że Klarysa słuchała muzyki chłopaka, który był bożyszczem nastolatek na całej planecie.

- Zaprosiliśmy go nawet na wesele - wtrącił Jeremiasz, przez co Josephine o mało nie musiała zbierać szczęki z wypolerowanej podłogi.

- Jak to: zaprosiliście?

- Nie cieszyłabym się zbyt szybko, Josephine. - Klarysa wyraźnie posmutniała. - Pewnie nie przyjedzie. Ktoś taki jak on ma napięty grafik, zresztą podobnie do nas... Ale tak, zaprosiliśmy go, nawet zaproponowaliśmy występ. To mój ulubiony wykonawca.

Josephine patrzyła to na Klarysę, to na Jeremiasza, niby wiedząc, że nie żartowali, a jednak wciąż będąc w niemałym szoku. Z drugiej strony, kto miał wystarczająco pieniądzy i wpływów, by zapraszać gwiazdy wielkiego formatu na wesele, jak nie rodzina królewska?

- Teraz to mnie oboje rozbroiliście. Gdyby ktoś w mojej szkole o tym wiedział, to chyba chcieliby wykorzystać mnie jeszcze bardziej niż przez to, że jestem księżniczką.

- A ty też jesteś fanką, Josephine?

- No, może nie jakąś wielką, ale w Ameryce absolutnie każdy go zna, więc ja też znam trochę piosenek. Poza tym to jest w ogóle taka gwiazda... No... Wielkiego formatu, nie? Nawet jakbym za nim nie przepadała, to spotkanie z nim to byłoby coś.

Klarysa kiwała głową ze zrozumieniem, uśmiechając się pod nosem. Josephine widziała, że mówienie o tym naprawdę sprawiało jej kuzynce przyjemność.

- Jeszcze nie dostaliśmy żadnego potwierdzenia, dlatego wolę się nie nastawiać. - Klarysa wyprostowała się w swoim siedzeniu. - Ale jak to mówią... Nadzieja umiera ostat...

Księżniczka urwała, a Josephine zauważyła, że jej wzrok przykuło coś za nią. Bez najmniejszego wahania odwróciła głowę, a tam zobaczyła Nicholasa i Magdalene wchodzących do sali, i prędko zrozumiała zdumienie Klarysy. Księżna wyglądała na co najmniej rozbitą. Prowadzący ją Nicholas robił to bardzo delikatnie i, ku zdziwieniu Josephine, nie wyglądał, jakby chciał stamtąd uciec, co stanowiło nowość. Trudno było stwierdzić, co działo się nie tak z Magdalene, lecz zdecydowanie nie wyglądała ona na szczęśliwą, ani nawet na wściekłą.

Klarysa posłała Nicholasowi pytające spojrzenie, ten jednak pokręcił tylko głową i ruszył z Magdalene dalej, do ich stolika. Księżniczka odprowadziła ich wzrokiem, a Jo patrzyła, jak uśmiech stopniowo znika z jej twarzy.

- To chyba nietypowe, nie? - zapytała, a Klarysa potrząsnęła głową, jakby ocknęła się z transu.

- Mam nadzieję, że z Magdalene wszystko w porządku.

W tamtej chwili Josephine nie była już pewna, czy Klarysa po prostu powiedziała to dyplomatycznie, czy szczerze, miała jednak wrażenie, że właśnie została świadkiem czegoś niezwykle dziwnego.

Nie Mogę Odebrać, Zostałam KsiężniczkąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz