5. W cieniu olbrzyma

109 6 0
                                    

Skorzystałam z okazji, by pozwiedzać okolicę przed lunchem. Spacer po cichych błoniach był kojący, a chatka na skraju lasu przedstawiała urokliwy widok. Zbliżyłam się do niej i ze zdziwieniem zauważyłam, że ktoś musi w niej mieszkać. Nie miałam pojęcia, kto wybrał taką chałupkę, mając pod ręką zamek z tysiącem pokoi. W ogrodzie rosły dynie, które już teraz sięgały mi do kolana, a daleko im było do pełni dojrzałości. Pochylałam się akurat nad nimi, kiedy olbrzymia postać zagórowała nade mną i huknęła:

- A ty kto?
Ze strachu runęłam do tyłu i upadłam w kupę gnoju do nawożenia ogrodu. Od razu z niej wyskoczyłam, szykując się do ucieczki, ale wtedy zobaczyłam, że postać przede mną śmieje się w najlepsze. Dotarło do mnie, że mam przed sobą półolbrzyma, takiego jak Madame Maxime (która oficjalnie ma tylko grube kości, oczywiście), tylko z pewnością nie tak eleganckiego. Miał burzę zmierzwionych, czarnych włosów i taką właśnie brodę, jego ubranie wskazywało na to, że pracuje na powietrzu, bo było brudne od ziemi i trawy i w wielu miejscach poszarpane. Na pierwszy rzut oka wyglądał groźnie, na drugi, jego czarne oczy i wesoły śmiech ocieplały otoczenie.

- Averie Rochester – przedstawiłam się, dygając francuską modą. - Oglądałam pańskie dynie, będą ogromne.

- Nowa? - spytał, wciąż chichocząc.

- Tak.

- Rubeus Hagrid, gajowy i strażnik kluczy. Nieźleś się upaprała.

Uświadomił mi, że moja szata pokryta jest naturalnym nawozem. Wyplątałam się z niej i kilkoma machnięciami różdżki pozbyłam się brudu, ale zapach pozostał.

- Powieś to na trochę tutaj – wskazał mi sznurek rozciągnięty nad zagonkiem z lawendą. - Niech się przewietrzy.

- Dziękuję.

- Chodź na herbatę.

Już otwierałam usta, żeby odmówić, gdy nagle ze zdziwieniem stwierdziłam, że chcę się napić herbaty z gajowym.

- Dziękuję – powtórzyłam i weszłam za nim do chaty.

- Skąd się wzięłaś? Na pirszoroczną raczej nie wyglądasz.

- Przeniosłam się z Beauxbatons.

- Nie podobało ci się we Francji, co? - pytał, stawiając imbryk na ogniu.

Wzruszyłam niezręcznie ramionami, siadając na ogromnym krześle. Nie sięgałam stopami do ziemi. Być może to dziwne doświadczenie popchnęło mnie, żeby wyjaśnić:

- Ludzie ze szkoły zrobili sobie ze mnie ciężkie jaja w zeszłym roku, rodzice nie chceli, żebym tam wróciła.

- Dzieciaki potrafią być paskudne, cholibka – westchnął ciężko. Nie dopytywał, za co byłam wdzięczna. Nie musiałam żałować, że się przyznałam. - Hogwart ci się spodoba. Trzymaj się z dala od Slytherinu, a reszta to dobre dzieciaki, no i nauczyciele bardzo porządni, nie ma co.

Zostałam u Hagrida aż do lunchu. Opowiadał mi o szkole, o profesorach, o Dumbledorze. Jego miłość do Hogwartu ocieplała również moje uczucia i sprawiała, że niemal z ekscytacją myślałam o odkrywaniu szkolnych tajemnic.

W końcu pożegnałam się i poszłam zabrać swoją wierzchnią szatę ze sznurka. O dziwo, teraz pachniała lawendą. Zastanowiłam się, czy zioła nie zostały magicznie wzmocnione, ale ostatecznie tylko wzruszyłam ramionami.

Ocalona. Averie Rochester || HOGWART - UkończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz