8. Sympatyczny atrament

76 6 0
                                    

Uświadomiłam sobie, że mogłam popełnić błąd, pozwalając sobie na niekonieczny kontakt z kimś z klasy. I nie myliłam się, bo następnego wieczoru Matt przyłączył się do mnie po drodze na astronomię i próbował nawiązać rozmowę. Postanowiłam rozwiać jego nadzieje na znajomość ze mną, odpowiadając półsłówkami, z grobową miną i nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Przez resztę zajęć nie odzywał się do mnie, a kiedy marudziłam przy pakowaniu przyborów po zakończeniu, zniknął, nie czekając na mnie. Osiągnęłam swój cel, znowu pławiąc się w samotności.

Nadszedł październik, a wraz z nim deszcz i chłód. Trzęsłam się przez większość czasu, bo przesiadywanie przed kominkiem w pokoju wspólnym wiązało się z przebywaniem w tłumie, co było dla mnie nie do zniesienia. Nosiłam więc pod szatą przynajmniej trzy swetry, wciągnięte jeden na drugi, podwójne spodnie i trzy pary skarpet jednocześnie. Zupełnie nie obchodziło mnie, że wyglądem przypominam ludzika Michellin. Im więcej osób odstraszałam, tym lepiej, a przynajmniej było mi ciepło. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak przetrwam styczniowe mrozy, skoro już teraz rzadko czułam krążenie krwi w palcach.

Jako tako ciepło było w bibliotece, więc tam przesiadywałam najczęściej, uzbrojona w różowy koc. Dokształcałam się akurat z numerologii, bo jak się okazało, moja wiedza, zdobyta w Beauxbatons, była niewystarczająca. Zmieniłam się w różowe burrito i bez trudu ignorowałam chichoty i nachalne spojrzenia innych uczniów.

- Nie miałem cię za tę dziewczynę, która lubi różowy – stwierdził Matt Laval, przysiadając się do mojego stołu, taktownie opuszczając jedno krzesło między nami.

- Róż to nowa czerń – odparłam poważnie. - Niedługo takie będą szaty Hogwartu.

Jego twarz wyrażała zdegustowanie, kiedy wyobrażał sobie wszystkich uczniów w tym właśnie kolorze. Uśmiechnęłam się lekko. Miałam wyrzuty sumienia, że byłam dla niego nieuprzejma i to po raz kolejny powstrzymało mnie przed ucieczką. Matt jednak był chyba bardziej rozumny niż większość ludzi w moim wieku, bo zwyczajnie otworzył swoje książki i wziął się do pisania pracy z obrony przed czarną magią. Siedzieliśmy wspólnie przez długi czas, milcząc, skupiając się na swoich zadaniach. Skrobaliśmy tylko unisono piórami po pergaminie.

- Przepraszam – odezwał się ściszonym głosem. Za oknem było już ciemno, atmosfera skłaniała do szeptu. - Czy mogę pożyczyć twój atrament? - spytał, wskazując na swój pusty kałamarz.

- Proszę – odpowiedziałam, przesuwając w jego kierunku swój, by mógł go swobodnie dosięgać.

Podziękował i dalej kontynuowaliśmy swoją pracę, dzieląc jedynie atrament. W pewnym momencie jednocześnie zanurzyliśmy pióra i trąciłam jego dłoń. Szybko cofnęłam rękę, a on powiedział tylko:

- Przepraszam – i posłał mi uśmiech, który sprawił, że sama się uśmiechnęłam.

Skończywszy swoje zadania, zebrałam się, zostawiwszy mu swój kałamarz i pożegnałam się. On też chciał od razu wstać, ale spojrzał na mnie przez chwilę i usiadł.

- Do zobaczenia, różowe burrito – powiedział tylko i uśmiechnął się.

Następnego dnia zaczepił mnie przed lekcją transmutacji i podał mi kałamarz.

- Dziękuję – powiedział z tym pełnym szczerości uśmiechem.

- Żaden problem.

- Mam nadzieję, że twój atrament da mi dobrą ocenę.

- To nie jest magiczny atrament – odrzekłam, patrząc na niego z powątpiewaniem.

Roześmiał się i wszedł za mną do klasy. Podszedł ze mną do mojej ławki i chwycił za krzesło obok mojego.

- Mogę? - spytał.

Popatrzyłam na niego z otwartymi ustami, nie wiedząc, co powiedzieć przez dłuższą chwilę. Skinął głową i odwrócił się w stronę innego miejsca, ale zanim się zorientowałam, syknęłam:

- Chodź, siadaj.

U profesor McGonagall nie było gadania na lekcji, więc nasza interakcja polegała tylko na tym, że znowu podbierał mi atrament. Jednak z jakiegoś powodu byłam bardzo świadoma jego obecności obok. Po dzwonku praktycznie wybiegłam z klasy.

Ocalona. Averie Rochester || HOGWART - UkończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz