23. Ballada o nastoletniej królowej

37 4 0
                                    

Wiosna zaczęła powoli odkrywać swoje nieśmiałe oblicze. Zrobiło się cieplej, powietrze było czyste i rześkie. Cieszyłam się z tego, spacerując dookoła zamku, sama albo z Hagridem i Kłem, czasami dołączał do mnie Matt. Zbliżał się kolejny mecz Gryffindoru, tym razem z Puchonami. Charlie, podobnie jak ja, szukał spokoju u Hagrida i znowu często na niego wpadałam. Przy jednej z takich okazji towarzyszył mi Matt, który nagle w towarzystwie Charliego zrobił się markotny i drażliwy. Podczas naszej ożywionej dyskusji wstał i bez słowa wyszedł. Pobiegłam za nim.

- Co jest z tobą? - Chciałam zapytać ostro, ale w moich słowach przebiła się troska.

- Nie jestem w humorze, przepraszam. - Jego twarz złagodniała, kiedy na mnie spojrzał. - Masz rację, powinienem się pożegnać.

- Masz problem z Charliem? - dopytywałam, szukając wyjaśnienia jego dziwnego zachowania.

Wzruszył ramionami.

- Nie jesteśmy najlepszymi kolegami – odparł. - Może tylko jestem zazdrosny, że nie jestem gwiazdą quidditcha. - Wyszczerzył zęby, ale była w tym jakaś gorycz. Nie podobał mi się ten uśmiech.

Wróciliśmy razem do zamku, a ja nie mogłam przestać się zastanawiać, czy to możliwe, żeby Matt był zazdrosny o Charliego... ze względu na mnie?

W sobotę, kiedy rozgrywany był mecz, padał mokry, gęsty śnieg. Matt znowu dołączył do mnie na trybunach, a jego twarz miała chmurny wyraz.

- Piękna pogoda – stwierdził sarkastycznie.

Chroniąc się przed zimnymi płatami śniegu, podciągnęłam ramiona do góry, więc chcąc na niego spojrzeć, obróciłam się całym tułowiem.

- Cudowna – odparłam, a on, widząc mój stan, roześmiał się.

Jego twarz w jednej chwili się rozjaśniła. Ledwo zawodnicy wystartowali, już miałam dość.

- Idę do zamku – oznajmiłam i wstałam.

Byłam zmarznięta i przemoczona.

- Nie chcesz zobaczyć, czy Charlie złapie znicza? - spytał ironicznie.

Wzruszyłam ramionami obojętnie.

- Ktoś mi przekaże wynik – odparłam i ruszyłam w stronę wyjścia, przeciskając się przez marudzących Gryfonów. Dopiero po zejściu z trybun zauważyłam, że Matt poszedł za mną.

- Nie chcesz zobaczyć, kto wygra? - odezwałam się, naśladując jego ironiczny ton.

Nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się szeroko. Jeśli kiedykolwiek rzeczywiście był zazdrosny o Charliego, to co lepiej mogło świadczyć o mojej obojętności?

Usiedliśmy przy kominku w pustym pokoju wspólnym. Siedziałam tam po raz pierwszy, bo zwykle to miejsce było otoczone gronem uczniów. Suszyliśmy się i grzaliśmy w milczeniu. Nie trwało to jednak długo, bo wkrótce rozradowany tłum wparował do salonu z wrzaskiem. Najwyraźniej wygraliśmy. W westchnieniem wstałam i odsunęłam się w najdalszy kąt, zanim Gryfoni dotarli do naszego miejsca. Matt podążył za mną.

- Chyba zaraziłam cię niechęcią do ludzi – skomentowałam.

- To nie jest niechęć do ludzi – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem.

Moje oczy przyciągnęła ciekawa scena. Oto tuż obok Charliego pojawiła się Meg i zaczęła wieszać się na jego ramieniu, jak to miała w zwyczaju. Ten spoglądał na nią z głupią miną. Roześmiałam się na głos. W tym tumulcie i tak nikt nie zwróciłby na mnie uwagi. Szturchnęłam Matta i wskazałam mu brodą tę scenę.

- O nieee...- zaczął się śmiać razem ze mną.

- Biedny Charlie – powiedziałam, ale mój ciągły chichot przeczył mojemu współczuciu.

Po raz pierwszy w życiu odkryłam, o ile zabawniej jest dzielić takie chwile z drugą osobą. Dotąd moją rozrywką było nabijanie się z ludzi w samotności, po kryjomu. Teraz miałam Matta i śmiałam się tak otwarcie, jak nigdy dotąd.

Wiosna nadeszła nagle, z całą mocą. Z błoni zniknął najmniejszy ślad śniegu, który przed paroma dniami pokrywał cały teren dookoła zamku. Wszędzie było mokro i nieprzyjemnie i po kilku dniach kaszlu i bólu gardła, zupełnie straciłam głos. Kiedy próbowałam coś powiedzieć, wydawałam z siebie dźwięk przypominający skrzypienie antycznych drzwi o nieoliwionych zawiasach.

Nie byłam w stanie werbalnie zaprotestować, kiedy Matt zaciągnął mnie do skrzydła szpitalnego. Zadrżałam na widok szpitalnych łóżek, które nagle przypomniały mi chwile u Świętego Munga po zakończeniu ostatniego roku szkolnego. Podeszłam jednak dzielnie do pani Pomfrey, czerpiąc siłę z obecności Matta. Pielęgniarka stwierdziła zapalenie gardła i podała mi syrop pieprzowy. W odbiciu w szybie zobaczyłam, że zaczęło mi się dymić z uszu.

- Komiczne – stwierdziłam, szczerząc zęby, głosem wciąż jeszcze schrypniętym, ale już słyszalnym. - Minęłam się z powołaniem, powinnam zostać lokomotywą do Hogwartu.

- A umiesz robić ten dźwięk? - spytał mój towarzysz.

Zaczęłam naśladować odgłosy pociągu, na co chłopak musiał usiąść ze śmiechu.

- Spytaj panią Pomfrey, czy da mi zapas tego syropu – powiedziałam poważnie. - Chcę, żeby mi tak zostało.

- Obawiam się, że on może powodować uzależnienie.

- Już za późno! - zawołałam, łapiąc Matta dramatycznym tonem za ramię. - Potrzebuję tego syropu! Więcej!

Pani Pomfrey wyjrzała ze swojego kantorka i spojrzała na moją szopkę z dezaprobatą, podczas gdy Matt śmiał się do rozpuku. Wyszliśmy ze skrzydła szpitalnego – ja, wciąż udając pociąg. Nigdy w życiu nie byłam tak głośna, nigdy nie byłam zabawna. „Nigdy w życiu" to były słowa klucz od czasu mojej znajomości z Mattem Lavalem.

Ocalona. Averie Rochester || HOGWART - UkończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz