29. Dowodząc furią

43 4 0
                                    

Byłam roztrzęsiona. Zaczęłam biec na oślep przed siebie aż wpadłam między drzewa Zakazanego Lasu. Gdzieś tam, w kwitnących krzakach malin, upadłam na kolana, a moim ciałem wstrząsnął suchy szloch. To była zemsta, której nawet nie planowałam. Doskonała i bez najmniejszego wysiłku. Dlaczego więc nie odczuwałam teraz satysfakcji? Dlaczego jego smutne oczy złamały mi serce?

Na klęczkach z trudem łapałam oddech. Nagle usłyszałam, że coś zbliża się w moją stronę pomiędzy drzewami i zamarłam. W emocjach zapomniałam, że znalazłam się w Zakazanym Lesie. Nie byłam w stanie się ruszyć, kiedy jakiś stworzenie podeszło do mnie. Poczułam, że mnie obwąchuje i zaryzykowałam spojrzenie. Do mojego ucha zbliżył swoje chrapy jednorożec. Moje usta bezwiednie otworzyły się w zdumieniu. Nagle moje problemy zniknęły. Zbliżył się do mnie najprawdziwszy jednorożec. Nie był już źrebięciem, ale jego sierść wciąż miała złotawy kolor. Przesunęłam głowę i przyłożyłam policzek do jego policzka, czując dziwne ciepło, jakie od niego biło. Podniosłam powoli rękę i pogładziłam go po szyi. Po chwili uciekł tak szybko, że ledwo mogłam go jeszcze dostrzec.

- Zabierz mnie ze sobą – jęknęłam za nim.

Wyobrażałam sobie, że pobiegł na łąkę przy moim zamku, by tam biegać wśród kwiatów. Te marzenia odrewały mnie od ponurej rzeczywistości, jednak nie na długo. Kiedy weszłam do sali wejściowej, usłyszałam ostry głos:

- Averie!

Spojrzałam nieobecnym wzrokiem na Matta, który zbliżał się w moją stronę.

- Spotkałam jednorożca – oznajmiłam głucho, wciąż oszołomiona.

- Co? - Przez jego zdenerwowaną twarz przemknęło zdziwienie, ale machnął ręką. - Wyjaśnij mi, co się dzieje.

- Co się dzieje? Nic się nie dzieje – odparłam, wracając na ziemię z krainy jednorożców.

- To wyjaśnij mi. Wszystko jest w porządku, spędzamy razem czas, jesteś... jesteś mi bliska, a następnego dnia znikasz, jesteś zimna.

- Może to niestabilność po traumie – stwierdziłam chłodno, ale łagodnie.

- Przestań. - Nerwowo potrząsnął głową. - Myślałem... Myślałem, że mnie lubisz, tak jak ja lubię ciebie. Widzę, że tak nie jest. Dlaczego ze mną pogrywasz?

Wtedy trafił mnie szlag.

- Ja pogrywam z tobą? - spytałam cicho, głosem drżącym od dzikiej, tłumionej furii. - Ja z tobą? A od jak dawna znasz moją historię? Jak długo planowałeś zdobywać moje zaufanie? I po co? To był wasz plan, żeby mnie dalej prześladować?

- O czym ty mówisz? - spojrzał na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby nagle stracił grunt pod nogami.

- Zostawiłeś w książce list od dziewczyny. Nie zamierzałam go czytać, ale było tam moje imię. I imię Adriena. Rzeczywiście, powinien się od ciebie uczyć. Tym razem byłam czujna, a i tak udało ci się mnie zwieść. Gratulacje. Prawie wygrałeś. Ale tym razem nie dam się upokorzyć.

Mówiłam cicho i spokojnie, a jednak nie mogłam złapać oddechu.

- Tak o mnie myślisz? Że chciałem cię wykorzystać? - W jego głosie ból mieszał się z niedowierzaniem.

Być może wymykała mu się właśnie jakaś duża nagroda, na którą pracował cały rok. Nie tym razem. Nie moim kosztem.

- Nie wiem, czego chciałeś, ale jesteś kłamcą i nie chcę cię znać.

Odwróciłam się i odeszłam jak najszybciej. Zdążyłam w ostatniej chwili, bo zaraz dopadły mnie spazmy i wtoczyłam się do pustej klasy, dusząc się. Padłam na zimną podłogę, czując jakby wszystkie wnętrzności próbowały się wyrwać z mojego ciała. Odczuwałam ból fizycznie, każdą komórką mojego ciała. Moje płuca nie wystarczały, łapałam łapczywie powietrze, ale świat wokół mnie wirował i wkrótce pociemniał, kiedy straciłam przytomność.

Gdy się obudziłam, wciąż leżałam na podłodze, ale dostrzegłam nad sobą twarz pani Pomfrey.

- Zabiorę cię do skrzydła szpitalnego – powiedziała, wyczarowując dla mnie nosze.

Nic nie mówiłam, czułam się bardzo słaba. W kącie klasy dostrzegłam małych bliźniaków Weasleyów. Domyśliłam się, że mnie znaleźli i wezwali pomoc. Miałam tylko nadzieję, że informacja o mojej niedyspozycji nie rozejdzie się po szkole.

- Co się stało? - spytała pielęgniarka, kiedy już ułożyła mnie bezpiecznie na szpitalnym łóżku.

- Atak paniki – przyznałam. - Nie zdążyłam zareagować.

Przyglądała mi się przez chwilę i stwierdziła:

- Zostaniesz do jutra. Dam ci coś na sen.

I wyszła, by po chwili wrócić z eliksirem nasennym. Spałam, nie śniąc o niczym. Obudziłam się wieczorem następnego dnia i gwałtownie usiadłam na łóżku, czym zaalarmowałam panią Pomfrey.

- Lekcje! - zachłysnęłam się.

- Spokojnie, poinformowałam profesorów – uspokoiła mnie, wpychając mnie z powrotem w poduszkę.

Spojrzałam na nią z grobową miną. Wszyscy już wiedzieli.

- Powiedziałam, że niefortunnie upadłaś. - Dostrzegłam troskę w jej surowej twarzy.

- Dziękuję. - Chwyciłam ją za rękę w przypływie wdzięczności.

Poklepała mnie niezręcznie po dłoni.

- Już, już. Dam ci eliksir na uspokojenie. - Wyciągnęła w moją stronę buteleczkę. - Weź dwie krople, jeśli się zdenerwujesz.
- Dziękuję – powtórzyłam. - Mogę iść do dormitorium? - spytałam.

- Lepiej, żebyś została do rana.

- W porządku.

Czułam się słabo i łatwiej mi było zostać tam, gdzie byłam. Leżałam w ciszy, rozpamiętując, jaka byłam szczęśliwa, wierząc, że Matt jest tym dobrym, który mnie ocali. Z iloma kłamstwami jeszcze będę się musiała zmierzyć, zanim skończę każdą przeklętą szkołę?

Rano, kiedy weszłam do dormitorium, zdziwiłam się, słysząc okrzyki dziewczyn:

- Wszystko w porządku?

- Co się stało?

- Upadłam – wyjaśniłam, uśmiechając się i doceniając ich troskę. - Pani Pomfrey zatrzymała mnie na obserwacji.

- Bree poszła pytać o ciebie, kiedy nie wróciłaś na noc.

- Pani Pomfrey nie chciała mi nic powiedzieć – potwierdziła się Bree.

- To nic wielkiego, tylko uderzyłam się w głowę i dlatego tam zostałam – skłamałam. - Wszystko dobrze, dziękuję wam.

To było przyjemne uczucie, kiedy ktoś się o mnie martwił. Żałowałam tylko, że wstyd zmuszał mnie do kłamstwa.

Ocalona. Averie Rochester || HOGWART - UkończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz